Świat wydawał się niebezpieczny.
Wielkość otwartej przestrzeni była przerażająca.
Wszędzie ludzie, a w nich mój mózg widział potencjalne zagrożenie.
Wiec uciekłam.
Uciekam do miejsca które bardzo dobrze znałam.
Które potraktowałam jako doskonała kryjówka.
Problem w tym że teraz tam utknęłam.
Utknęłam i nie mogę opuścić własnego świata.
Własna głowa stała się zagrożeniem.
Myśli przybierają na sile, a lęk narasta.
Realność teraz jest tak odległa.
Patrzę na ręce i ich nie poznaje, kim się stałam? Gdzie ja jestem? Czy jestem prawdziwa?
Głowa próbuje mnie oszukać na każdym kroku.
Powoli się gubię, nie pamietam wielu rzeczy.
Stałam się swoim własnym więźniem.
Ale nikt tego nie widzi, bo to co dzieje się w mojej głowie jest niewidoczne.
Jedynym widocznym miejscem jest moja twarz na której jest przekłuty uśmiech jak gdyby nigdy nic.
Maska spełnia swoją rolę, ale jest również wymagająca bo skoro jest ok to muszę przecież uczestniczyć w życiu. Misze być radosna, udawać że nie czuje paraliżującego lęku, że w środku wcale nie ma chaosu i że dalej mam motywację oraz siłę.
Ale tak nie jest i wiem że każdy kolejny dzień w roli „uśmiechniętej i stabilnej" mnie, jest bardzo destrukcyjny.
To jak rola kaskadera, niby zna się na rzeczy i wydaje się być pewny w tym co robi, ale zawsze jest ryzyko że mu się nie uda.
Że umrze.
____________________________________
Średnio wiem co to jest, wierszem raczej nie jest ale dokładnie tak się teraz czuję😅
CZYTASZ
Moja otchłań
Non-FictionAmatorskie zapiski 17 latki nieunikającej tematu zdrowa psychicznego