W porcie panował gwar. Pracujący mężczyźni podśpiewywali piosenki, niekiedy sprośne, niekiedy zwyczajnie wulgarne, żeby umilić sobie pracę. Philip nie należał do milczących. Miał donośny głos, który się wybijał, a reszta... Reszta, można rzec, robiła mu chórki. Nie męczył się przy tym zanadto. Przeciwnie śpiewem dodawał sobie sił, kiedy brakowało mu jej w rękach.
Niestety stary Ateron pilnował ich tego dnia niemal bez ustanku, sprawdzając czy wszystko idzie po jego myśli i jest robione na czas. Był dzisiaj w wyjątkowo złym nastroju. Ponoć wieczorem mieli przyjechać do Pran jacyś ważni dyplomaci, a co za tym szło, robota do tego czasu miała być zrobiona. Philip sprężał się więc, nie zważając na pękające odciski na dłoniach i ogólne przemęczenie. Reszta mężczyzn, która z nim pracowała, nie czuła takiej presji; nie zależało im aż tak na każdym groszu. Robota miała być zrobiona – i będzie – ale po co ten pośpiech?
Philip nie gniewał się na towarzyszy, był przyzwyczajony do nadstawiania karku. Nie podobał mu się tylko uważny wzrok pracodawcy, który śledził niezadowolony ich każdy ruch.
Czasami jednak mieli chwilę wytchnienia, kiedy stary Ateron litował się i szedł dla nich po świeżą wodę, gdy poprzednia się skończyła. Tak też było i tym razem.
– Philip, druhu, wyluzjże w końcu – odezwał się jeden z rosłych mężczyzn.
– Właśnie, bo wykitujesz! – zarechotał kolejny. Łopatę wbił w ziemię i oparł się na niej, odciążając obolałe nogi.
– Im więcej zrobię teraz, tym mniej będzie na potem – odpowiedział Philip. Nie miał żalu do towarzyszy, że ci nagle zaprzestali pracy. Samemu dalej przekopywał brzeg. Nie miał zamiaru brać z nich przykładu.
– Jakiś ty porządny... – charknął kolejny. Typ był z niego nieciekawy, pijak i obdartus, całą wypłatę potrafił przegrać w kości. Zdarzało się, że trzy dni z rzędu był w ciągu, a kiedy tak się już działo, Bogowie sami mieli jego żonę i dzieci w opiece...
Philip nic nie odpowiedział, jedynie zacisnął wargi, by przypadkiem z jego ust nie wyleciały niepożądane słowa. Nie chciał narobić sobie wrogów. Zawsze starał się ze wszystkimi dogadać, nie w jego stylu było robienie problemów, ani wszczynanie bójek. Gdyby jednak do takich doszło, nie miał wątpliwości, że poskładałby pijaczka w kilku ruchach. Po co jednak miał to czynić?
Gorzkie, kpiące słowa jakoś znosił. Nie zniósłby jednak sytuacji, w której to wyrzuciliby go z roboty za takie zachowanie. Dlatego już się nie odzywał, jedynie robił swoje. Być może kiedyś ktoś doceni jego starania. Jeśli nie, przynajmniej sumienie będzie miał czyste.
Ateron pokręcił głową z niesmakiem, patrząc jak banda mężczyzn stoi i rechocze donośnie, zamiast pracować. Ciężkie, szklane butle w których niósł wodę zadrżały mu w rękach. Zniszczona słońcem twarz skrzywiła się. Mężczyzna zmrużył jasne, błękitne oczy, by wyostrzyć obraz. Nie widział najlepiej. Słońce zniszczyło mu wzrok, tak samo jak wyniszczyło skórę. Nie zwracał jednak już na to uwagi i starał się dostrzec jak najwięcej, mimo rażących promieni.
W końcu zauważył Philipa, który metodycznie, choć trochę wolniej niż wcześniej, wbijał łopatę w ziemię i sprężał się, gdy wyrzucał jej zawartość na pokaźny stos gliny na brzegu. Młodzieniec przystanął. Dłonią zebrał pot z czoła, po czym znowu wbił łopatę w ziemię i kiedy tak się pochylał, zerknął prosto na przyglądającego się mu Aterona. Fala gorąca w jeden moment uderzyła go prosto w twarz. Nie odwrócił jednak panicznie wzroku, jak najpewniej zrobiłaby to reszta. Uśmiechnął się do zwierzchnika niemal przepraszająco, po czym wyprostował się i ponownie machnął łopatą.
CZYTASZ
Po drugiej stronie lustra
FantasyPran na ogół niczym nie różniło się od setek innych miasteczek w Wirunie. Wszyscy zdawali się zapomnieć, jakie skrywało tajemnice, a nieliczni, którzy pamiętali, za wszelką cenę chcieli wyzbyć się tej wiedzy. Nikt już nie słuchał legend, więc te uci...