Autor: wukuiyuxin
Ship: Wei Wuxian x Lan Wangji
Gorycz zimy co roku przemienia wodospady na tylnym wzgórzu w dziwne, na wpół wykute, zamarznięte pasma. Wraz ze zmianą pogody, mroźno-żelazne sople lśnią i opadają, a wodospad znów zaczyna płynąć. Najpierw strużka, a potem potok. Jego strumień jest złośliwy i zimny. W powietrzu panuje cisza. "Rok się kręci, a niebo się zmienia".
Nadchodzi wiosna. Słońce świeci jaśniej. Lśniący topniejący śnieg zsuwa się z obładowanych bielą konarów wraz z cichym łomotem. Gałęzie znów wyrastają młode i zielone. W zaciszu tylnych wzgórz jest to prawie bezgłośny dźwięk. Zamarznięte od lodu białe baseny, również zaczęły topnieć: śnieg się rozpuszcza, a ciężki biały lód cofa się kawałek po zmrożonym kawałku. Staje się śliski, kruchy jak szkło późnej zimy. W końcu i ono również topnieje, migocząc nagłą zielenią wiosny, a strumienie pędzą ciężko i zimno z góry.
— Wei Ying. Powoli.
Ale jak może być powolny? Wszystko na raz oddycha: świat rozwija się wraz z nim, obolałym i pragnącym niegdyś zniknąć. Wyciąga ręce nad głowę. Góra na nich czeka.
— Wei Ying.
Głos jest cichy i rozbawiony. Lan Zhan stoi w drzwiach jingshi, nieruchomy jak z głębokiego mrozu i ubrany w zimową biel. Na ramionach ma ciężki wełniany płaszcz: jingshi wciąż mrozi w cieniach wczesnego poranka, a przełęcz pod górę będzie jeszcze zimniejsza. W dłoniach trzyma coś białego i bezkształtnego.
— Nie mam pięciu lat , Lan Zhan. Nie musisz mi mówić żebym założył więcej ubrań.
Lan Wangji wyciąga płaszcz, milcząco i czekająco. Wei Wuxian dobrze wie, co chce powiedzieć. Ciało Mo Xuanyu jest każdego dnia silniejsze, ale wciąż słabe. Zima była długa, a on nie ma już siedemnastu lat. On wie.
Choć woli czerń, musi przyznać, że jest coś cicho ekscytującego w noszeniu białego koloru, jego koloru. Lan Wangji spogląda na niego swoimi nieskończenie cierpliwymi oczami, więc Wei Ying zeskakuje ze schodów. Idzie, by wyrwać płaszcz od ukochanego z uśmiechem, jednak mężczyzna zacieśnia swój uścisk na ubraniu i ciągnie go do siebie.
Wei Wuxian potyka się do przodu.
—Lan Zhan-
Krótkie pociągnięcie i Lan Wangji łapie go w swoje ramiona. Trzyma pelerynę tuż poza zasięgiem: nie uśmiecha się, ale kąciki jego oczu są lekko zmarszczone.
— Uważaj. — mówi — Wciąż jest lodowato.
Gdy idą północną ścieżką wysoko w góry Cloud Recesses, jest wystarczająco wcześnie, aby mijać jedynie grupę potykających się dzieci, których oczy rozszerzają, a usta pospiesznie mamroczą pozdrowienia. Po dwóch latach, jego obecność w sekcie jest prawie przez wszystkich akceptowana, a pomruk powitania Wei-qianbei prawie tak pełen czci jak Hanguang-jun . Powietrze jest wciąż wystarczająco mroźne, by piec ich w policzki i przyprawia je o zaróżowioną barwę. Wei Wuxian zaciera ręce idąc.
O bladym poranku wszystko lśni. Ścieżka, po której się wspinają jest wąska, stroma i trochę zbyt dzika jak na Gusu Lan. Kamienie pod stopami są śliskie i mokre od popołudniowej rosy. Mężczyźni nie mają jak iść obok siebie, więc Wei Wuxian skacze z przodu. Powietrze jest świeże, pachnie sosną i ostrym, prawie niewyczuwalnym zapachem zimna. Wei Ying wyciąga rękę i muska palcami wilgoć, przypominającą w dotyku krzaki małych sosen otaczających ścieżkę. Bierze głęboki oddech i wstrzymuje go na dłużej. Zastanawia się: "Dlaczego zimą te drzewa pozostały zielone, a inne nie?"
CZYTASZ
Mo Dao Zu Shi / The Untamed ─tłumaczenia─➤
FanficZBIÓR ONESHOTÓW. Żadna powyższa praca nie należy do mnie, zajmuję się jedynie tłumaczeniem fanowskich tworów z języka angielskiego. Poniżej znajduje się link do strony internetowej z której czerpię materiały. Zdrowie naszych kultywatorów!