~Rozdział 10~

287 17 19
                                    

   Godzina 12:36. Obudziłam się następnego poranka. Pięknego poranka. Przez okno przebijało się światło słońca świecące idealnie na moją twarz oraz można było usłyszeć piękny śpiew ptaków. Takie poranki to jednak cud. Usiadłam i się rozciągnęłam, a Jamesa nie było obok. Widocznie poszedł w nocy do siebie. 

    Wstałam i spojrzałam za okno. Nic ciekawego, hałas na ulicy, rodzinne spacery, piękne drzewa i rośliny. Dziś pogoda szczególnie dopisywała. Słońce nieźle grzało, a termometry pokazywały dość wysoką temperaturę. Może coś się dziś ciekawego stanie. 

   Założyłam na siebie jakiś szlafrok i wyszłam z pokoju. Było tu dość cicho jednak jak weszłam do salonu zastałam dość duży chaos. Kirk i Lars próbowali rozwiesić jakieś serpentyny na ścianie, ale serio im nie wychodziło, a Cliff bawił się w kucharza i robił jakieś ciasto, jednak to pewnie nawet zjadliwe nie jest.

 -Co tu się dzieje? - spytałam przyglądając się całemu zamieszaniu. 

-Dzięki bogu, że już wstałaś! Pomóż nam! - powiedział Lars o mało co nie spadając z drabiny. 

-Jasne, ale w czym? Jakieś wydarzenie czy coś? -

-Urodziny Jamesa! Chcieliśmy mu odpicować mega przyjęcie, ale gówno nam z tym idzie. - po tych słowach Cliff się przewrócił co spowodowało, że ciasto, które wyglądało jak niejadalna papka upadła na podłogę brudząc wszystko.

-Kurwa! - krzyknął Burton, który chyba się już poddał z tym wszystkim.

-Ile mamy czasu? - powiedziałam analizując wszystko. Dość dużo roboty przed nami.

-Około dwie godziny, James poszedł na jakieś spotkanie, kij wie gdzie on teraz jest - powiedział Lars zawieszając krzywo serpentyny. 

-Mało czasu, ale dobra, zabierzcie się za sprzątanie tego burdelu, a ja się zabiorę za ciasto - weszłam do kuchni i wzięłam się do pracy. 

 Po około półgodzinie wrzuciłam ciasto do piekarnika i poszłam do salonu. Wszystko wyglądało w porządku, a chłopaki już kończyli sprzątać to co schrzanili. Wzięłam pudełko z dekoracjami i zaczęłam je układać i rozwieszać. Pomagał mi w tym Cliff, bo był najwyższy i zawsze mógł mnie gdzieś podsadzić, a Kirk i Lars wzięli się za dmuchanie balonów. Nad telewizorem rozwiesiłam dość długą wstęgę z napisem ''Happy Birthday James''.

Po kolejnych trzydziestu minutach wszystko było udekorowane estetycznie, a po chwili można było usłyszeć ''ping'' piekarnika co oznaczało, że ciasto jest gotowe.  Wyjęłam tort na blat i wbiłam w niego świeczki urodzinowe. Wyglądało to nawet dobrze, a na pewno lepiej od tego jak zrobił to Burton. Na koniec zrobiłam jeszcze jakieś przekąski typu chipsy, kanapki czy inne pierdoły i położyłam wszystko na stoliku w salonie. 

-gotowe - powiedziałam dumnie patrząc na całe pomieszczenie. 

-wygląda świetnie, dziękujemy, że nam pomogłaś - powiedział Kirk szturchając mnie w ramię. 

Mieliśmy jeszcze około półgodziny, a ja czułam jakbym o czymś zapomniała, ale nie mam pojęcia o czym. 

-macie przygotowane prezenty? - powiedział Lars wyciągając zza kanapy średniej wielkości torebkę urodzinową, a na jego słowa każdy przytaknął. Każdy oprócz ja. 

No jasne. Nie mam prezentu. Świetnie.

-nie mam.. - powiedziałam cicho próbując coś wymyślić - co mogę mu niby dać?

-w mordę - powiedział Lars, na co każdy wybuchnął śmiechem. 

-masz jeszcze półgodziny, może uda ci się coś ogarnąć - zwrócił się do mnie Kirk - może coś dla niego narysujesz? - zamurowało mnie. 

~we fell in love in spożywczy~ |James Hetfield| Metallica FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz