Louella

7 0 0
                                    

                                   14 sierpnia 2017

           Pierwszy dzień w nowej szkole to chyba jedna z najbardziej stresujących chwil każdego nastolatka. Amerykańskie filmy pokazują to z nieco innej perspektywy. Zazwyczaj jest jakaś główna bohaterka, nazwijmy ją Tina. Tina budzi się rano, trochę zestresowana, idzie do kuchni. Czeka tam na nią mama. Siada do stołu, mama podaje jej śniadanie i pyta się jak się czuje. Tina odpowiada, że się trochę boi, w końcu będzie musiała przyzwyczaić się do nowego środowiska, nowych twarzy. Niepokoi się , że nie znajdzie żadnych przyjaciół i nikt jej nie będzie lubił. Mama oczywiście pociesza ją i opowiada historię z jej życia, jak to ona czuła się dokładnie tak samo, a mimo wszystko poznała tylu wspaniałych ludzi i przy okazji tatę. Tina się trochę uspokaja, wstaje, bierze torbę podchodzi do mamy i daje jej buziaka w policzek. Wychodząc z domu tata krzyczy z kanapy ,,powodzenia!", a Tina uśmiecha się i mówi, że ich kocha. Wsiada do samochodu i jedzie do szkoły. Na miejscu parkuje obok grupy starszych dziewczyn, które zabijają ją wzrokiem. Znowu mniej pewna siebie idzie do szkoły. Przemierza korytarz w poszukiwaniu swojej szafki, gdy nagle wszystkie książki spadają jej na ziemię. W momencie kiedy próbuje je podnieść pomaga jej najbardziej hot chłopak w całym liceum, uśmiecha się i przedstawia. Zarumieniona dziękuje mu i automatycznie się w nim zakochuje. Kiedy w końcu znajduje swoją szafkę, okazuje się, że jej szafkową sąsiadką jest również nowa, miła dziewczyna. I tak po kilku dniach chłopak od książek staje się jej partnerem, dziewczyna od szafki najlepszą przyjaciółką, a ona sama najpopularniejszą dziewczyną w szkole.
Szczerze, jak sobie teraz myślę o tym, to to wszystko brzmi tak nudnie, serio, kto by chciał żyć tak przewidywalnie? Na pewno nie ja, która w tym momencie jedzie do szkoły tak zatłoczonym autobusem, że kiwa się na boki. Nie spodziewałam się, że w tym roku jest tyle pierwszaków. Sądzę, że większość to nowicjusze (jak ja) po tym, że 90% osób, które nie są na freshmen year, mają już prawa jazdy i swoje auta.
Za minutę zaczynają się lekcje, a ja wciąż siedzę w autobusie. Spóźniona już pierwszego dnia, zajebiście. Po jakiś 10 minutach autobus zatrzymuje się pod szkołą. Wychodzę z niego i biegnę ile sił w stronę budynku.
        Na moje nieszczęście okazuje się, że pierwszą lekcją jest fizyka.  Plus jest taki, że nie jestem jedyną spóźnialską. Do sali w tym samym czasie weszło kilkoro innych ludzi, którzy za pewne też jechali tym samym autobusem. Wszyscy jednocześnie przepraszamy za spóźnienie i siadamy do wolnych ławek. Rozglądając się po sali uświadomiłam sobie, że zostały już tylko dwa wolne miejsca, jedno z przodu, a drugie z tyłu. Oczywiście skierowałam się w stronę tyłu i kiedy położyłam swój plecak na ławce, dostałam palpitacji serca. Pani Luciana ( wyczytałam to imię z jej stojącej plakietki na biurku) podniosłym głosem krzyknęła w moją stronę, że na jej lekcjach nie siada się na ostatnich ławkach. Lekko zdenerwowana jednym ruchem wzięłam swój plecak i skierowałam się w stronę przodu klasy. Nie mogło się obyć bez jeszcze gorszego zażenowania. Idąc przez klasę potknęłam się o czyjąś torbę i przewróciłam się na oczach wszystkich ludzi. Oprócz paru chichotów, większość ludzi nie zareagowała zbyt głośno na tę sytuację, chociaż myślę, że to przez pryzmat tej nawiedzonej jędzy, która teraz patrzy na mnie z jeszcze większym zażenowaniem niż wcześniej.
Pierwsza lekcja, a ja mam już chyba swojego ulubionego nauczyciela.

Louella & StellaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz