V

342 13 1
                                    

Pomógł jej wysiąść z auta i ruszył alejką wskazując na stary, dobrze utrzymany budynek, w ogrodzie którego stało kilkanaście stolików

- Twoja ulubiona restauracja. W czwartki zawsze mają świeże mule. Gdy zamówiliśmy je po raz pierwszy, powiedziałaś, że nigdy nie jadłaś lepszych. Jeśli masz ochotę, w drodze powrotnej możemy wstąpić tu na kolację 

- Chętnie – rozglądała się zaciekawiona

- Pierwszy raz przyjechaliśmy tutaj kilka dni po zaręczynach. W jedno z sobotnich popołudni chciałaś wyjść gdzieś na spacer. Stwierdziłem, że Łazienki, czy nadwiślański bulwar to takie oczywiste i zatłoczone miejsca. I przypomniałem sobie o tym parku, o tężniach. Gdy byłem mały czasami zabierała mnie tutaj niania. Wtedy to jeszcze nie wyglądało tak pięknie. Zwykłe wydeptane ścieżki nad kanałkiem wody, trochę zieleni. Kilka lat temu wiele się tu zmieniło. Byłaś zachwycona. Gdy znów nastała wiosna, zrodziła się taka mała tradycja i przynajmniej raz w miesiącu przyjeżdżaliśmy tu na piknik. Rozkładaliśmy się tam – wskazał na rozłożysty dąb nad brzegiem rzeczki – i spędzaliśmy całe popołudnie, które kończyliśmy kolację w knajpie. Nie wyobrażałaś sobie, że moglibyśmy gdzieś indziej świętować naszą rocznicę ślubu. I choć w ubiegłym roku było wyjątkowo pochmurno, to siedzieliśmy tutaj sącząc szampana i zajadając się tortem truskawkowym – opowiadał, przywołując wspomnienia szczęśliwych chwil.

- Szkoda, że teraz nie mamy ze sobą koca – rzekła siadając na równo przystrzyżonym trawniku

- Mamy. Zawsze wożę go w bagażniku. Daj mi trzy minuty – biegiem ruszył w kierunku parkingu. Uśmiechnęła się szeroko. Musiała przyznać, że był cudownym facetem. Troskliwym, opiekuńczym, inteligentnym i bardzo przystojnym. Był facetem, w którym z pewnością mogłaby się zakochać. Po kilku chwilach był przy niej ponownie, rozkładając kraciasty pled - Tylko nie mamy prowiantu – rzucił zakłopotany – Tym razem trochę się nie przygotowałem –skrzywił się

- Nic nie szkodzi – położyła się. On usiadł obok, opierając się o pień drzewa. Bardzo szybko jej głowa spoczęła na jego udach. Uśmiechnął się do niej. Cieszył się, że za wszelką cenę nie stara się od niego odgrodzić, uciekać przed jego dotykiem, bliskością - Opowiedz mi o naszej podróży poślubnej – poprosiła wpatrując się w jego twarz. Zaczął swoją opowieść o 'dwóch miodowych tygodniach', jak zwykł je nazywać, które spędzili na Malediwach.


- Halo? – odebrała dzwoniący telefon – Witaj Piotr – na dźwięk imienia jej byłego partnera aż zesztywniał. Podszedł bliżej drzwi dzielących salon i gabinet, by lepiej słyszeć rozmowę, którą prowadziła jego żona – Nie prosiłam go o to.... Dziękuję coraz lepiej.... Nie. Naprawdę z każdym dniem odzyskuję siły, a wypadek staje się jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem.... Jeszcze nie, ale liczę, że lada dzień się to zmieni.... Przykro mi, ale to niemożliwe. To, że czuję się lepiej, nie oznacza, że sama poruszam się po mieście. Zresztą nie jestem pewna, czy mam na to ochotę.... Proszę cię daj spokój. Pozostaję pod troskliwą opieką męża i naprawdę niczego więcej mi nie potrzeba.... Jak chcesz. Cześć – zakończyła połączenie, a on czuł zbierającą się w środku wściekłość. Zachowując największą ostrożność, by nie wywołać żadnego dźwięku, najdelikatniej jak potrafił zamknął drzwi i ciężko opadł na skórzany fotel. Chwilę bił się z myślami, by ostatecznie chwycić w dłoń komórkę i wybrać jedną z pozycji w książce telefonicznej.

- Cześć. Wróciliście już? Super. Słuchaj, musisz mi pomóc – rzekł, wyjaśniając dokładnie, o co mu chodzi. 


Siedziała po kolacji w na sofie w salonie, czytając najnowszą powieść ulubionego autora. Usłyszała kroki schodzącego z góry Marka i jego radosny głos

Przypomnij miWhere stories live. Discover now