Ten dzień był dziwnie spokojny. Przerażająco spokojny.
Zdziwiło ją to, że nie miała jeszcze żadnych zleceń. Jeszcze u nikogo nie była w odwiedzinach, a dochodziło południe.
Nie przeszkadzało jej to zbytnio. Nawet się cieszyła. Jednak pewna myśl mroziła jej krew w żyłach, o ile można było użyć tego stwierdzenia.
Cisza przed burzą.
Nie chciała, żeby chwilowy zastój miał być powodem masy umierających. Żeby następnego dnia musiała decydować, gdzie przyjść najpierw.
Piła swoją ulubioną czarną jak smoła kawę, kiedy coś poczuła. Znowu to poczuła.
Dziwne ukłucie w klatce piersiowej, jakiś ciężki oddech i szybsze tętno. Nie przestraszyła się objawów. Przestraszyła się tego, co zwiastują.
Burza po ciszy.
Odstawiła kubek na blat i naciągnęła kaptur na głowę. Powoli podążała do miejsca, którego ostatnimi czasy starała się unikać.
Szpital.
Weszła do białego, okazałego budynku. Już w wejściu czuć było ten charakterystyczny zapach. Nigdy nie wiedziała dokładnie czego. Leków? Chorób? Ludzi? Czy to wszystko w ogóle daje jakikolwiek zapach?
Nie zdecydowała się na windę. Wiedziała, że do pokonania ma trzy piętra. Wolała jednak powoli iść po schodach. Chciała przeciągać ten moment w nieskończoność. Chciała dać ofierze jeszcze kilka chwil. Jeszcze kilka oddechów.
Każdy krok ją bolał. Po kilkunastu minutach dotarła na odpowiedni korytarz. Wpatrywała się w drzwi sali, którą ostatnio omijała szerokim łukiem. Jakby bała się tam wejść, bo zrobi komuś krzywdę.
Pchnęła drzwi i weszła do środka. Przeszła na drugą stronę sali, żeby zasłonić sobą okno, jakby bała się, że słońce zdoła jakimś cudem opalić jej skórę. A może po prostu bała się, że może być ono świadkiem kolejnych wydarzeń.
Chłopak leżał na łóżku, nieruchomy, nieprzytomny. Przy życiu utrzymywał go tylko respirator i inne maszyny, których nazw i zastosowania nie znała. Nie miała potrzeby ich znać. W końcu ona była od brudnej roboty.
Nie widziała tych jego złocistych oczu. Ciemne włosy też były nie takie jak zawsze. Przyklejone do czoła nie przypominały tego puchu, który tak dobrze wiedziała tamtego pierwszego dnia przed jego liceum.
Jego matka siedziała przy nim. Trzymała go za rękę, a głowę miała położoną na kołdrze i odwróconą w stronę jego twarzy.
Jeszcze jej nie zobaczyła.
Czuła się źle w tym miejscu. Czuła się źle ze względu na okoliczności. Jedyną otuchą dla niej było to, że nie było inne możliwości. Chłopak nie potrafił oddychać samodzielnie. Nie miał jednej nogi, a prawa ręka była pokiereszowana, w opłakanym stanie. Ponadto potwierdzono jakiś problem z kręgosłupem. Był w śpiączce.
Patrzyła na niego tak intensywnie, że nie zauważyła, nie poczuła, iż kobieta od jakiegoś czasu bacznie się jej przygląda.
Wiedziała, że już nie jest niewidzialna. Nie była nieistotna.
Podobno Śmierć nie istnieje, dopóki nie nadejdzie.
Właśnie nadeszła.
Przeniosła wzrok z chłopaka na jego matkę. Oczy wypełnione łzami nie ugięły się pod jej lodowatym spojrzeniem.
- To już czas, prawda?
To ona pierwsza się ugięła. Nie potrafiła wygrać ze spojrzeniem zrozpaczonej matki.
Westchnęła ciężko. Powoli podeszła bliżej do chłopaka. Położyła dłoń na jego głowie i delikatnie odgarnęła mu włosy do tyłu. Chwilę tak stała, nie wiedząc co począć.
Następnie jej dłoń przejechała na blady, lekko już zimny policzek. Trzymała ją tak przez dłuższy czas. Wpatrywała się w zamknięte powieki chłopaka. Chciała, żeby się otwarły. Żeby to wszystko było pomyłką.
Jednak niestety nie było.
Nadal nie zabierając dłoni, pochyliła się nad twarzą chłopca. Złączyła ich usta na zaledwie trzy sekundy.
To był ich pierwszy pocałunek. Ostatni pocałunek.
Pocałunek Śmierci.
CZYTASZ
Pocałunek Śmierci
General Fiction❝Śmierć nie istnieje, dopóki nie nadejdzie❞ Śmierć zawsze przychodzi. Każdego z nas spotka prędzej czy później. Tak samo każdy w Jej obliczu jest taki sam. Najciężej jednak jest patrzeć, jak ktoś kogo kochamy umiera. Ciężko jest patrzeć na Śmierć. ...