To takie maleństwo, na które wpadłam zupełnym przypadkiem, czytając jakieś opowiadanie w podobnej tematyce. Będzie jeszcze jeden, lub dwa rozdziały.
Buziaczki, misiaczki.
______________________________________Ach, długo jeszcze poleżę
w szklanej wodzie, w sieci wodorostów,
zanim nareszcie uwierzę,
Że mnie nie kochano, po prostu.
Stiles zastanawiał się, co w jego życiu poszło nie tak, że skończył w ten sposób. W którym momencie skręcił, nie tam, gdzie trzeba, że teraz był w takiej sytuacji. Wszystko wydawało się w porządku, aż pewnego pięknego dnia całą pozorną sielankę, szlag jasny trafił.Jego życie od pewnego czasu nie było łatwe. Dokładnie od momentu, w którym jego przyjaciel dał się użreć dupkowatemu alfie, z kompleksem wyższości. A z racji tego, że Stiles był dobrym człowiekiem, starał się jak mógł, żeby McCall nie pozabijał wszystkich dookoła, w tym siebie. I jakoś mu to wychodziło. Przez większość czasu, udawało mu się z mniejszym lub większym sukcesem, trzymać wszystko w kupie. Raz niestety dał się opętać Nogitsune, ale pomijając ten malutki incydent, przez którego zginęło kilka... Kilkanaście osób, nie było tak najgorzej. Finalnie przecież, starali się pomagać ludziom i innym nadprzyrodzonym stworzeniom. Poźniej przypałętała się Meredith, która chciała ich wszystkich pozabijać, okazało się, że jego dziewczyna jest córką największego dupka w mieście, a ten dupek, chciał odebrać Scottowi moc, ale w sumie...to było nic. Bo przecież dali sobie z tym radę. Pokonali wszystkie przeciwności i starali się iść do przodu.
Wydawało mu się, że był tylko zwykłym chłopakiem, którego najlepszy przyjaciel, okazjonalnie lubił powyć sobie do księżyca. Nie czuł się specjalnie wyjątkowy. Ewentualnie mógł mieć wyjątkowego pecha.
Mimo wszystko, lubił swoje życie. Miał całkiem dobre oceny, swojego kochanego jeepa, parę bliskich osób i nieidealnego ojca, który bardzo się starał idealnym zostać. On również się starał, żeby jego staruszek nie wykitował przedwcześnie na zawał, czy inny wylew. Dbał o jego dietę i pilnował go w miarę swoich możliwości. Bo szeryf Stiliński w gruncie rzeczy, według Stilesa oczywiście, był nieodpowiedzialny.
Chłopak liczył na to, że po szkole pójdzie na wymarzone studia i będzie pracował w FBI, ścigając przestępców. Miał już całkiem niezłe doświadczenie, bo Scott, jak i cały syf, który się za nim ciągnął, dostarczał mu całkiem niezłych wrażeń. Dlatego też na bieżąco był zmuszony: planować, ratować i działać. Nie miał czasu myśleć nad czymś innym niż stado i szkoła. Było dziko, ale stabilnie.
Jednak pewnego dnia, ta wątpliwa stabilność zniknęła. Sam dokładnie nie wiedział, kiedy to się stało. Może wtedy, kiedy dowiedział się, że Derek chyba nie żyje, bo zabił go jakiś cholerny alfa? A może wcześniej, kiedy myślał, że będzie musiał uciąć mu rękę... Albo kiedy utrzymywał go sam nie wiedział ile, na powierzchni wody, żeby sparaliżowany się nie utopił? A może właśnie dopiero wtedy, kiedy porwali go Calaweras.
Możliwości było wiele, bo Derek wiele razy był w niebezpieczeństwie i wiele razy prawie umarł. I w pewnym momencie, Stiles zaczął się o niego po prostu bardziej martwić. A później poszło już z górki. Nagle nie wiedział kiedy, był do niego cholernie przywiązany. I zaczął inaczej na niego patrzeć. Wręcz wypatrywać. A to zrobiło się cholernie niebezpieczne.
Pamiętał jak dziś rozmowę z tatą, który przed klubem powiedział mu "nie jesteś gejem". I wtedy mógłby mu nawet przytaknąć, bo przecież nim nie był. Prawda? Zawsze podobały mu się dziewczyny, później nawet miał jedną i to całkiem ładną. Malia była w porządku. Miał wrażenie, że ją kocha i było...dobrze. Prawie przez całe życie chciał umrzeć za Lydię Martin, więc... On po prostu nie zarejestrował kiedy to się zmieniło.
CZYTASZ
Wdech || Sterek ||
Fanfiction"Sprawiłeś, że kwiaty wyrosły w moich płucach i chociaż są piękne, nie mogę oddychać." Kiedy Stiles wie, że się zakochał i nie zostało mu już dużo czasu. 🥀