5. ładnie ozdobione filiżanki

100 11 14
                                    

Ze wszystkich rzeczy, które mogły irytować, Jim nie sądził, że będzie to akurat wyprostowana kołatka na drzwiach. Sam raczej wolał, jak było równo, czysto i porządnie, był wystarczającym bałaganem żeby nie dorabiać drugiego w całym mieszkaniu, ale och, jak sam często narzekał na oczywisty brak porządku po sebastianowej stronie sypialni. Ubrania, książki, czasem broń leżąca na łóżku... Teraz oddałby wszystko, żeby Sebastian wciąż to robił. Właściwie to nie było takie złe, gdyby obaj byli pedantami, pewnie byłoby u nich sterylnie. 

U Sherlocka też, gdyby potrafił zachować jakikolwiek porządek. Kiedy mieszkał tu John, mieszkanie wyglądało może nie tyle czyściej, co mniej chaotycznie — oczywiście, okazjonalne faux pas, jak gałki oczne w mikrofali lub części ciała w zamrażarce na pewno się zdarzały, w końcu to Sherlock — ale mimo braku dobrego doktorka wcale nie było tak źle. 

Całkiem... przyjemnie. Domowo. Tęsknił za tym. Nawet jeśli dobrze wiedział, że nie ma szans na coś takiego, przynajmniej na razie, i musi się pogodzić z tym stanem rzeczy.  

Sherlock przepuścił go w drzwiach. Schody były takie same, wciąż ten sam stopień skrzypiał pod eleganckimi butami, kiedy szli na górę nie niepokojeni przez nikogo. 

— Herbaty? — spytał na wejściu Holmes. Jim skinął głową. Dziwnie się tu czuł, ostatnim razem, kiedy tu był, nakrzyczał na niego, a jeszcze wcześniej grozili sobie znad filiżanek i kazał Sherlockowi nauczyć się lubić zagadki.

Ciekawe, czy polubił. 

— Zrobię sam, nie chcę ściągnąć na nas niepotrzebnej uwagi — wyjaśnił. Kuchnię od saloniku oddzielały przesuwane, przeszklone drzwi, teraz otwarte, więc cały krajobraz pracowni szalonego naukowca rysował się w pełnej krasie. Próbówki, jakieś butelki, kolby, coś trzaskało, w którymś z naczyń wił się biały dym, malutkie naczynka z odczynnikami stały w prawie równym rządku na blacie. — Nie zwracaj na to uwagi, odkąd nie ma Johna, trochę tu cicho. Muszę mieć zastępstwo.

Zastępstwo. Sherlock zastąpił Johna dużym zestawem szalonego chemika, i może byłoby to całkiem niezłe w przypadku Jima, gdyby nie oczywista różnica — jego Sebastian nie żył i nie było żadnej nadziei na to, że wróci. 

— Nie rozwiązujesz już spraw? 

— Mam wrażenie, że nawet Lestrade niechętnie na mnie patrzy — odparł szatyn bez ogródek. — Może bardziej lubił Johna. Nie wiem. Nie koncentruję się na tym. 

— Mam nadzieję, że w czajniku nie powstał żaden nowy organizm? Ani nowy ekosystem? 

— Nie, nie martw się — w głosie Sherlocka dało się słyszeć pobłażanie, ale i... uśmiech? Rozbawienie? Zadowolenie? Dumę? Trudno powiedzieć. — Czajnik jest bezpieczny. 

— Filiżanki też?

— Filiżanki też. 

Boże drogi, gdyby on zrobił coś takiego u nich w kuchni, Sebastian albo by go zamordował, albo wyrzucił ze spaniem na kanapę (ciężko wybrać lepszą alternatywę, bo Jim strasznie się do niego w nocy przylepiał, trochę jak małpka do nowo odkrytej przytulanki). Nie możesz zrobić z kuchni laboratorium, Jim, nie chcę tam widzieć żadnych rzeczy, które nie pasują do kuchni. Tak, Sebastian byłby bardzo zły, i teraz chyba oddałby wszystko, żeby jednak móc usłyszeć jego krzyki, bo przynajmniej Moran by żył, i tak po kłótni przytuliłby go, pocałował we włosy, poszliby do łóżka na seks na zgodę albo coś obejrzeć, Jim nie był kapryśny. Pod tym względem, oczywiście. Jeśli chodziło o szczegóły, potrafił być prawdziwym utrapieniem. 

— Twoja herbata. Usiądź lepiej. — Posłusznie usiadł na wskazanym krześle; poprzednim razem wybrał to sherlockowe, z czystej złośliwości. Tym razem siedział na fotelu Johna, czy on też był substytutem? Czy z powodu śmierci oraz ślubu swoich drugich połówek musieli się ze sobą dogadać i jakoś wpasować w nowe miejsca, jak puzzle wciskane w złą wyrwę w układance? — Wyglądasz okropnie.

𝐚𝐩𝐩𝐥𝐞𝐬 𝐚𝐧𝐝 𝐡𝐨𝐧𝐞𝐲 𝐭𝐞𝐚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz