rozdział 2

491 53 43
                                    

Pomógł mu. Wygląda na to, że cholerny Draco Malfoy, obiekt jego westchnień przejął się tym, że zarył banią o podłogę. To dobrze? Powinien zacząć się cieszyć, czy może zapomnieć i nie robić sobie nie potrzebnych nadzieji? To w końcu nic nie znaczyło, a robił z tego wielkie halo.

Nie potrafił jednak przestać o tym myśleć. Malfoy nigdy nie okazał mu takiego zainteresowania, jak tydzień temu. To było coś.. w pewnym sensie niesamowitego. To uczucie, które go ogarnęło przy złapaniu jego dłoni było czymś nie do opisania. Wiedział, że chłopak jest raczej delikatny, ale nie sądził, że jego dotyk jest taki.. czuły. Nie sądził, że ma tak miękkie i zimne dłonie, które totalnie kontrastowały z tymi ciepłymi należącymi do Harry'ego.

W każdym razie rzeczywistość coraz bardziej go przytłaczała. Musiał szukać horkruksów. Na drugim roku zniszczył dziennik Toma Riddle'a, a na szóstym w chwilę przed śmiercią Profesora Dumbleadore'a zniszczyli naszyjnik. Ale co dalej? Ile horkruksów jeszcze zostało i gdzie je znaleźć? Czym są? Nie wiedział na ten temat nic, a musiał działać, bo czuł, że wojna zbliża się do nich coraz większymi krokami. W końcu nikt nie mógł przewidzieć, kiedy Voldemort zaatakuje.

Teraz tylko pozostało ponowić pytanie. Czy Harry na prawdę tego chce? Czy zależy mu na pokonaniu tego potwora tak bardzo, jak jeszcze rok temu? Nie. Wtedy było inaczej. Miał przyjaciół i osoby, które w niego wierzą. Czuł, że ma dla kogo walczyć, ale teraz, będąc kompletnie sam, miał to gdzieś. Było mu wszystko jedno.

I teraz znowu.. którą drogą powinien podążyć? Pogrążyć się w mroku czy schować dumne do kieszeni i uratować świat czarodzieji? Ludzie wciąż na niego liczą.

Po kilku minutach przemyśleń, wziął do ręki pergamin, wyszedł z dormitorium i udał się do najspokojniejszego miejsca w zamku. Wieża astronomiczna.

Kiedy był na miejscu, rozłożył wszystko na podłodze i zaczął pisać.

"Czasem myślę, że po prostu potrzebuje wybawcy, który będzie w stanie naprawić we mnie wszystko co zepsute. Który pomoże mi odwołać wszystkie obietnice, które kiedykolwiek wypowiedziałem, a nie zdołałem i nie zdołam ich spełnić. Potrzebuje osoby, która pomoże mi odnaleźć nadzieje w tej beznadziejności. Potrzebuje osoby, która w końcu wyciągnie mnie z tego bagna."

Potter. Cholerny Potter już od kilku dni krążył Draco po głowie i nie potrafił go stamtąd wyrzucić. Czuł się źle z tym, że okazał mu troskę i pomoc. O ile pomocą można nazwać propozycje zaprowadzenia do pielęgniarki.

Jednak był mu to winny, prawda? Nie patrzył na drogę, więc musiał mu pomóc. Tylko.. Potter był jakiś dziwny. Nie zaczął kłótni, ani go nie zwyzywał. Po prostu zachował się.. normalnie.

Dla Draco było to coś dziwnego. Coś, czego się nie spodziewał. Nikt nigdy nie zachował się wobec niego tak spokojnie. Nikt nigdy mu za nic nie podziękował, a on nigdy nie zaoferował nikomu pomocy. Ale co z tego, skoro i tak był złym człowiekiem?

Wczoraj oberwał podwójnie. Raz od ojca, który przyłapał go na płakaniu w jego pokoju chwilę po zebraniu śmierciożerców, a raz od Czarnego Pana, kiedy odmówił torturowania dzieci.

I na co mu to było, skoro końcowo i tak musiał to zrobić? Rzucał w dwójkę, niczego winnych dzieci cruciatusem, a one płakały i krzyczały. On jednak nie mógł okazać litości. Musiał to robić. Każdy w pomieszczeniu śmiał się z ich bezsilności, a jemu jedynie chciało się płakać. Miał dość. Był potworem i nic, nigdy tego nie zmieni.

Siedział na korytarzu i po prostu myślał o swoim życiu. Otworzył notatnik i tak jakoś poleciało. Słowa wylatywały z jego głowy samoistnie.

"Czy jest na tym świecie osoba, która byłaby w stanie mi pomóc? Osoba, która pomogłaby mi się podnieść z ziemii? Wyzwolić ze mnie jakiekolwiek pozytywne emocje? Osoba, która wyciągnęłaby mnie z tego bagna?"

Po chwili wstał i ruszył przed siebie. Nie wiedząc czemu, nogi pokierowały go na wieżę astronomiczną. To co tam zobaczył sprawiło, że jego serce zmiękkło. Na podłodze siedział nie kto inny, jak Harry Potter. Pisał coś na pergaminie, a z jego gardła wydobywał się cichy szloch. Draco przełknął ciężko ślinę i już chciał się wycofać, żeby nie być przy nim w tak intymnej chwili, kiedy usłyszał jego spokojny głos.

- Malfoy? - zapytał cicho. Patrzył teraz prosto na niego - długo tu jesteś? Co tu robisz?

- Ja.. - zawachał się - przechodziłem akurat i zobaczyłem, że tu siedzisz. Spokojnie, już sobie idę.

- Możesz zostać, jeśli chcesz - sam nie wiedział dlaczego to zaproponował. Raczej mądre to nie było, ale nie myślał nad tym co robi, dopóki faktycznie tego nie powiedział. Teraz nie było już odwrotu.

Draco zdziwiła ta propozycja. Nie spodziewał się tego po Potterze. Myślał raczej, że szatyn zwyzywa go, za to, że ten nie szanuje jego prywatności, a później każe mu stąd zjeżdżać.

Cóż.. zaproponował jednak, żeby został, a on nie wiedząc dlaczego, małymi kroczkami pokonał dzielącą ich odległość i zajął miejsce obok Harry'ego, utrzymując jednak odpowiedni dystans.

Chłopcy siedzieli w ciszy i żaden nie miał ochoty jej przerywać. To nie było wcale takie złe. Czuli się w swoim towarzystwie wyjątkowo dobrze.

Może właśnie tego przez cały czas potrzebowali? Swojej obecności?

zakazany owoc • drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz