Rozdział 2

118 18 2
                                    

Rzemień cały czas leżał na komodzie.

- Cholera - warknęłam, zamykając oczy, po czym znowu je otworzyłam. Nie zniknął. Modliłam się, rzucałam zaklęcia, które gdzieś jeszcze pamiętałam, aby on wyparował. By tego problemu po prostu nigdy nie było.

A jednak cały czas leżał, samotny z czterema supłami.

- Halo? - nawet nie spojrzała, kto dzwonił, gdy odebrałam telefon. Była już pierwsza po południu, co było kolejną zaskakującą rzeczą, bo nigdy tak długo nie spałam.

Widocznie Diana miała rację z tym, że powinnam odpocząć.

- Van, mogłabyś przyjechać do baru? - zmarszczyłam brwi, słysząc zaniepokojony głos wspomnianej barmanki. Żołądek ścisnął mi się nieprzyjemnie, podczas gdy zaczęłam mieć złe przeczucia. - Przyjechał tu jakiś facet z tekstem, że chce kupić ten bar i chce natychmiast rozmawiać z właścicielem.

Usiadłam na krześle, bo poczułam, że nogi ugięły mi się w kolanach. Ktoś chciał kupić dorobek mojego życia? Tak po prostu? Z ulicy?!

- Przybędę jak najszybciej - wydusiłam z siebie, próbując przełknął wielką gulę, która pojawiła mi się w gardle. Jeszcze chwila i zacznę hiperwentylować. - Już się zbieram.

- Coś mu powiedzieć? Żeby spadał, na przykład? - parsknęłam nerwowym śmiechem. No tak, Diana nigdy się nie bawiła w dyplomację. - Nie podoba mi się. Jest w nim coś... dziwnego.

Spojrzałam od razu w kierunku drewnianej komody. Nie wiem, co mnie tknęło, ale po chwili rzemień wylądował w mojej torebce, kiedy tylko pożegnałam się z barmanką.

Był dziwny... niby mało prawdopodobne, żeby w moim barze pojawił się strażnik, lecz kto wie?

Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się spieszyłam. Na całe szczęście, znałam parę prostych zaklęć i nie musiałam się przejmować włosami, makijażem czy pogniecionym ubraniem - piękne rzeczy, gdy nie trzeba ich wykonywać w mozolnym tempie.

- Może być - mruknęłam, przeglądając się w lustrze. Brązowe włosy miałam luźno rozpuszczone, makijaż delikatny, bo najmocniejszym element była tylko czarna kreska, a na siebie narzuciłam czarną, ołówkową sukienkę. Buty na lekkim obcasie ładnie podkreślały mi nogi.

Musiałam wydawać się poważną kobietą biznesu, jeśli ktoś chciał kupić mój bar. Nie mogłam się pojawić w pracy w luźnej koszuli i zwykłych dżinsach, jak na co dzień. Muszę podziękować Dianie podwójnie; za to, że wzięłam wolne i się wyspałam i za to, że mogłam się psychicznie przygotować na spotkanie z nieznajomym.

- Niech już się boi - prychnęłam, zakładając ciemne okulary. Raven posłała mi sceptyczne spojrzenie, gdy ruszyłam w stronę drzwi, po czym z obrażonym miauknięciem wyszła z korytarza.

A niech idzie w diabły. Ten kot zachowywał się czasami tak, jakby był wiecznie obrażoną księżniczką.

Starałam się oczyścić umysł, idąc wprost do mojego baru. Oddech miałam przyśpieszony i znowu nuciłam wczorajszą inkantację, po czym w połowie ją przerwałam. Nie chciałam się od razu zdradzić; strażnicy mogli w końcu wyczuć magię, a ja byłam już na tyle ludzka, że może uzna to wszystko za pomyłkę.

O ile to był w ogóle strażnik.

- Oto i nasza szefowa, Vanessa Mitchell - usłyszałam Dianę, zanim do końca weszłam w pełni do baru. Musiała mnie zobaczyć na ekranie, na którym był widok z kamery.

Weszłam pewnie do przyciemnionego baru. Nonszalanckim gestem przesunęłam okulary przeciwsłoneczne nad czoło, rozglądając się niby ze znudzeniem i obojętnością po pomieszczeniu. Nie raz słyszałam, że widać, kto to urządzał. Zadziwiające było to, że jednak większość osób obstawiała jako właściciela jakiegoś surowego mężczyznę. W końcu, kto inny by chciał urządzić bar w jak największej ilości ciemnego drewna, a jedynymi ozdobami były zielone monstery, stojące w kątach sali, a na stolikach wężownice?

Jak pies z kotem (zawieszone + korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz