Następne dni są spokojne, bo Reed nie pojawia się w pracy.
Dostaję tylko maile i pisma o zapłaconych zaległościach i jedną wiadomość tekstową na telefon, od której robi mi się słabo.
Thomas Larsen nie będzie już problem. R.R.
- Frank, przyniesiesz mi dokumenty z tamtego kwartału? - zawołałam, niosąc do siebie dzbanek z kawą. Przeglądałam pobieżnie nową korespondencję, która przyszła na adres baru z zadowoleniem. Pojawiali się kolejni klienci i potencjalni partnerzy, proponując różne współprace.
Szkoda, że już nie mogłam podjąć żadnej decyzji samodzielnie.
Weszłam do biura, zamykając za sobą drzwi. Postawiłam dzbanek wraz z kubkiem na swoim biurku, rzucając listy na blat. Opadłam z cichym westchnieniem na obrotowe krzesło, przesuwając wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia. Udało mi się tutaj wczoraj ogarnąć po chaosie, który zrobiłam w czwartek.
- Dzień dobry, panno Mitchell - spojrzałam zaskoczona na Reed'a, który wszedł jakby nigdy nic do pomieszczenia, a wilczur podbiegł do mnie truchtem.
Przełknęłam ślinę, przyglądając się zwierzęciu z zaciekawieniem. Obwąchał najpierw moją dłoń, aby następnie ją polizać i pobiec do posłania, gdzie położył się z głuchym mruknięciem.
Tak samo dziwny jak jego pan. Nic dziwnego, że się tak świetnie dogadują.
- Dzień dobry, panie Reed - odpowiedziałam spokojnie, unosząc na niego wzrok.
Czułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Bogowie, przecież on musiał coś zrobić mojemu byłemu, jeśli tamten miał nie stanowić już problemu.
- Wpadłem tutaj wczoraj i przejrzałem pobieżnie sytuację. Świetnie sobie radziłaś - oznajmił, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Miałam się cieszyć, że dobrze wykonałam swoją pracę? To był mój obowiązek, do diabła! Spodziewał się, że przez parę dni puszczę to miejsce z dymem?! - Widziałem nowe oferty. Powinniśmy porozmawiać z Ulver, bo mają całkiem niezły pomysł na współpracę.
Czy on naprawdę właśnie mi oświadczył, że powinniśmy porozmawiać z lokalną drużyną sportową, która tonęła w długach?
- Nie. - odpowiedziałam krótko sięgając po listy. Otworzyłam pierwszy z brzegu, udając, że nie widzę tego pociemniałego spojrzenia. - Kiedyś już z nimi rozmawiałam. Szukają naiwnych sponsorów, którym obiecują, że w danym sezonie na pewno wygrają.
Jeszcze tego nie zrobili ani razu. Może powinni wybrać inną drogę kariery niż koszykówka?
No dobra, to nie była ich główna praca, ale dodatkowe zajęcie. Jednak prawie się na nich nacięłam, więc przez to do tej pory mam uraz.
- Myślę, że mają potencjał.
Rzuciłam mu spojrzenie pełne niedowierzania i prawie zachłysnęłam się powietrzem, widząc, że stał praktycznie przy mnie. Czy on musiał się nawet tutaj poruszać bezszelestnie?!
- A ja wiem, że go nie mają - starałam się brzmieć pewnie, ale uniósł kpiąco brwi. Świetnie, co mnie skusiło, aby akurat z nim podpisywać umowę?!
Nikt inny się do ciebie nie zgłosił, Mitchell!
- Złotko, czy ty wiesz, co znaczy kompromis? - miałam ochotę zetrzeć mu ten arogancki uśmiech celnym ciosem. Czy naprawdę musiał mnie tak nazywać? - Musimy się dogadać, Vanesso. We wszystkim.
Przekrzywiłam głowę, przyglądając mu się z zaciekawieniem. Miałam bardzo niemiłe wrażenie, że nie chodziło mu o pracę, ale nie byłam w stanie wskazać, o czym tak naprawdę myślał. Był jak cholerna enigma.
CZYTASZ
Jak pies z kotem (zawieszone + korekta)
FantasiVanessa Mitchell odeszła z sabatu siedem lat temu, praktycznie tracąc kontakt ze swoją rodziną. Jednak teraz zaczęła się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem żadne z nich nie chce się na niej zemścić, bo ilość pecha wyczerpała na najbliższe sto lat...