Idąc do baru następnego dnia byłam nastawiona bardzo bojowo. Nawet specjalnie na tę okazję założyłam długie, zamszowe kozaki na obcasie do kremowej sukienki, która wyglądała jak przedłużony golf. Nie chciałam, aby myślał, że on wygrywał już na starcie ze swoim wyglądem.
Ja też mogłam go czymś zaskoczyć, zwłaszcza, że dzisiaj nie było już tak ciepło jak wczoraj. A chciałam wykorzystać wszelkie swoje atrybuty.
- Van? - spojrzałam na Franka, który akurat podjechał rowerem pod klub. Włosy miał potargane, a na policzkach znajdowało się parę ran po goleniu. - Świetnie wyglądasz!
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niego ciepło, wyciągając z niewielkiej torebki klucze. Stanął obok mnie, drapiąc się niepewnie po karku, gdy tylko zabezpieczył swój rower. - Jak minął wczorajszy dzień?
- Całkiem nieźle - odpowiedział nerwowo. Jeju, czy naprawdę powodowałam takie uczucie strachu w innych ludziach? Nie zrobiłam mu nigdy nic złego, na Boga! - Co mamy na dzisiaj zaplanowane, szefowo?
- Chyba mnie, jeśli się nie mylę - zamarłam z kluczami w zamku, kiedy odezwał się za nami mężczyzna zachrypniętym barytonem. Skrzywiłam się, a po chwili odwróciłam w jego stronę ze sztucznym uśmiechem.
- Poznaj... mojego nowego wspólnika, Frank - rudy chłopak spojrzał się niepewnie na mężczyznę przed nami, wyciągając w jego kierunku rękę. Mocny uścisk i miałam wrażenie, że strażnik prawie połamał mu palce. - Rafael Reed. Będzie tak samo ważny w barze jak ja i zaczyna od dzisiaj.
- Miło pana poznać... panie Reed - zmarszczyłam brwi, słysząc jawną niechęć w głosie Franka. Przez czas, który u mnie pracował, nie widziałam go ani razu w takim podłym humorze. Może coś się stało? - Frank Smith.
- Rozumiem, że odpowiadasz za...? - Reed patrzył na niego z góry jak na jakiegoś podrzędnego człowieka. Rozchyliłam usta, aby się odezwać, ale chłopak zrobił to za mnie.
- Jestem osobistym asystentem Van - mruknął, prostując się dumnie.
Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się przez chwilę, o co, do cholery, tutaj chodziło. Frank nigdy nie pokazywał tak jawnej wrogości, a wyglądało to tak jakby mieli zaraz rozpocząć walkę kogutów. Jednak wątły chłopak kontra wyszkolony zabójca? Raczej chyba nikt nie miałby wątpliwości, jak by to się skończyło.
- Wejdźmy do środka, niedługo pojawią się dziewczyny - mruknęłam i dopiero teraz przesunęłam wzrokiem po barczystym mężczyźnie. Dzisiaj miał na sobie zwykłe, ciemne dżinsy i białą koszulę wpuszczoną w spodnie. - Wilczura jednak nie ma?
Reed spojrzał na mnie uważnie, po czym zagwizdał krótko. Obok jego nogi momentalnie pojawiło się ogromne, ciemne psisko z wielkim łbem i równie dużymi, spiczastymi uszami. Dyszał przez lekko otwarty pysk, a mi zrobiło się słabo. Siedząc, sięgał głową biodra mężczyzny i patrzył na mnie groźnie tymi swoimi brązowymi oczami.
Wręcz idealny partner do pracy. Wcale nie będzie mnie podczas niej przerażał.
- No to jak jesteśmy już wszyscy, to zapraszam - mruknęłam, niepewnie odwracając się w stronę drzwi. Przekręciłam w końcu ten cholerny klucz, po czym wsunęłam się do ciemnego korytarza, zapalając wszędzie światła po drodze.
Nie zwracałam na nich uwagi, idąc wprost do biura. Ciche tupanie pazurami po parkiecie podpowiadało mi jednak, że przynajmniej Reed wraz z tym diabelskim wilczurem szli tuż za mną.
Miałam tylko nadzieję, że ten pies był łagodniejszy niż wyglądał.
- Trzymasz jako swojego asystenta zakochanego szczeniaka? - odwróciłam się gwałtownie w stronę strażnika, gdy usłyszałam jego pytanie. Stanął parę kroków ode mnie, przyglądając mi się uważnie i z pewnego rodzaju rozbawieniem. Pies przystanął grzecznie tuż obok jego nogi, również się we mnie wpatrując.
CZYTASZ
Jak pies z kotem (zawieszone + korekta)
FantasyVanessa Mitchell odeszła z sabatu siedem lat temu, praktycznie tracąc kontakt ze swoją rodziną. Jednak teraz zaczęła się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem żadne z nich nie chce się na niej zemścić, bo ilość pecha wyczerpała na najbliższe sto lat...