Były wakacje. Przyjemny wieczór na plaży przy jeziorze, gdzieś w województwie wielkopolskim. Zapierający dech w piersiach zachód słońca, wraz z szumem fal i wszechobecną beztroską towarzyszyło dwójce młodych mężczyzn siedzących na gołej ziemi, sączących chłodne piwo z butelek. Tego właśnie potrzebowali najbardziej. Odpoczynku. Tych dwóch przyjaciół znających się jak łyse konie, miało wiele problemów na głowie, a zapomnienie o nich, chociażby na chwile, napawało ich energią i nadzieją, na lepsze jutro.
Jeden z nich, ten mniejszy. Mógłby wieść życie bez zmartwień, jednakże jakby na własne życzenie, postanowił postawić sobie na piedestale miłość międzyludzką, której to tak bardzo pragnie, i która to jest mu tak bardzo daleka.
Drugi natomiast, również potrzebował ucieczki, jednak nie od złamanych serc i kocich łez. Pragnął odpoczynku od policyjnej brutalności, której to ofiarą padał średnio trzy razy w tygodniu, oczywiście wszystkie napaści były za niewinność. Wyjazd do miejsca w którym służby mundurowe jeszcze się na niego nie uwzięły, był najlepszym pomysłem jaki Marcin miał od dobrych czterech lat.
Rozmawiali tak ze sobą o różnych tematach, bez ogródek, już którąś godzinę. Magiczny urok wspólnych wakacji widocznie wywołał u obydwu z nich, większą otwartość i wzajemne zaufanie. Poruszali tematy pracy oraz jedzenia, jednakże nie zamienili ani słowa na temat miłości. Jeden z nich przez lata za kratami zapomniał co to znaczy kochać. Drugi natomiast nie miał odwagi obnażać swojej słabszej strony, nawet przed najlepszym przyjacielem.
W jednej chwili chłopcy zamilkli, zamurowani pięknem krajobrazu. Poświęcili sporą chwilę podziwiając widok w ciszy. Zaczęło powiewać chłodem. Po drugiej stronie jeziora, ostatni z mężczyzn w średnim wieku ubranych w same slipki zaczął zwijać manatki. Chłopcy również uznali że już chyba pora się powoli zbierać. Marcin dokończył ostatnią butelkę piwa, po czym wstał i rzucił ją do jeziora. Po czym zaczął robić to samo z pozostałymi butelkami, które po sobie zostawił. Zdążył to zrobić jeszcze cztery razy, zanim jego przyjaciel zainterweniował.
- Myślę, że chyba nie powinieneś tak robić - powiedział Bartek - zanieczyszczasz w ten sposób środowisko. Naruszasz ekosystem.
- Skończ pierdolić głupoty! Słuchaj no, Bartuś! Wszystko w przyrodzie działa tak, że dana materia przystosowuje się albo nie przystosowuje się. Przetrwają tylko ci którzy się przystosują, pamiętaj Bartuś! Takie są smutne realia, tak działa ten świat. Ja, ja niczego nie naruszam, ja tylko przyśpieszam proces, motywuję rybki żeby się przystosowały, stały się silniejsze. Rozumiesz o co mi chodzi, prawda?
- Chyba tak Marcin, chyba rozumiem o co Ci chodzi.
- To dobrze - odrzekł Marcin kontynuując wyrzucanie śmieci.
Droga z plaży do ich mieszkania prowadziła przez lasek. Marcin po drodze bawił się petardami, zakupionymi wcześniej na jakimś straganie. Nie hamował ekscytacji, jasno widać po nim było, jak wielką przyjemność sprawiają mu te wybuchy. Czterdzieści złotych, które wydał żeby sobie postrzelać w jego oczach były ofertą życia. Przemęczony Bartek wzdrygał się jak dzika łania za każdym razem gdy petarda wybuchała zaraz pod jego nogami, albowiem Marcin był człowiekiem który nie zna strachu, wolał on pełne doznania. Rzucał sobie petardy prosto pod nogi, żeby miały lepszy efekt.
Bartka natomiast nawiedzały nieprzyjemne wspomnienia. Przypominało mu się kiedy to jeszcze w wieku nastoletnim, takimi petardami gnębił go jego najlepszy w tamtym okresie przyjaciel, cały czas, bez ustanku. Bartek na bardzo późnym etapie życia wyrobił sobie wrażliwość dojrzałego człowieka, wiedział on jednak, że nie ma w tym nic złego, każdy ma swój czas na to by dorosnąć. Nieważne jest to, kiedy ktoś dorośnie, ale na jakiego człowieka ten ktoś wyrośnie, tym również Bartek starał się za bardzo nie przejmować.
Bartka, do wieku licealnego niepokoiły głośne dźwięki, a Kacper, jego najlepszy przyjaciel uważał, że jest to bardzo zabawne, że jego kolega zaczyna płakać, gdy tylko słychać strzały. Więc przez całe trzy lata rzucał w Bartka petardami. Bóg jeden wie skąd czternastolatek mógł mieć tyle petard.
Pewnego razu Kacper skonstruował nawet mechanizm, w Bartkowym worku na buty w szkolnej szatni, mechanizm ten miał zapalić petardę, gdy tylko Bartek otworzy swój worek. Warto nadmienić, że czternastoletni Kacper nie był orłem z tworzenia mechanizmów pirotechnicznych. Mechanizm nie zadziałał pomyślnie. Skończyło się na zajęciu się ogniem Bartkowych butów. Przez co do końca roku chłopiec musiał chodzić po szkole w skarpetkach.
Mimo, że Bartkowi nie podobały się wygłupy Marcina, nie miał on serca, żeby zwracać mu uwagę. Wiedział, że odbieranie komuś prawdziwego szczęścia jest największym zwyrodnialstwem jakie może być. Poza tym, byli już pod mieszkaniem. A przecież w mieszkaniu Marcin nie będzie się bawił petardami, starał się przekonać samego siebie Bartek.
Gdy już dotarł do swojego pokoju Bartek poszedł prosto pod prysznic, umył się, ubrał swoją piżamę, po czym zaczął mycie dokładne zębów. Podczas gdy Bartek nitkował swoje zęby, Marcin na lekkim rauszu podszedł do swojego łóżka, zdjął jednym ruchem spodnie wraz z bielizną.
- Kurrrrrrwa - mruknął pod nosem.
Założył z powrotem nieumyślnie zdjęte majtki, po czym rzucił się na łóżko i zasnął snem spokojnym.
CZYTASZ
Chołd ku Żabojadom 2
SpiritualMiłość, przyjaźń, pot i łzy. To właśnie Chołd ku Żabojadom 2.