Byłem na dworzu. Deszcz stukał ponuro w kafelki pode mną, a wiatr dudniał złowieszczo szarymi ulicami. Szłem sobie do sklepu, bo chciałem nabyć jakieś pieczywo i takie tam. Ponura pogoda czyniła samo wyjście z domu, nawet na chwilę, żmudnym obowiązkiem. Wszystko było wtedy żmudnym obowiązkiem. Pozbawiona radości i kolorów sceneria miasta, wysysała przyjemność z każdej jednej rzeczy. Myślałem, że jest ciężko, myślałem, że mam źle. Wtedy zobaczyłem Żigolaka. Siedział przed sklepem, trząsł się z zimna i z głodu. Był ledwo odziany i całkowicie przemoknięty. Jego widok przyprawił mnie o smutek. Pomyślałem wtedy, że mogę przygarnąć go pod własny dach, zaopiekować się nim. Dać mu dach nad głową.
Z początku Żigolak był bardzo wystraszony, nieufny. Bał się jedzenia mi z ręki, ciągle chował się za meblami. Wiedziałem, że wszystko przychodzi z czasem, więc dałem mu ten czas. Tyle ile tylko potrzebował. Wiedziałem, że nie mogę się poddać, wszystkie problemy można przezwyciężyć. Nie miałem zamiaru się poddawać, nie wybaczyłbym sobie gdybym pozwolił ażeby Żigolak wrócił na ulicę. A opieka nad nim wymagała nadludzkiej cierpliwości. Bez ustanku rozrabiał i demolował meble. Wspinał się na półki tylko żeby strącić z nich wszystko co się da. Nie zliczę ile razy budził mnie w środku nocy swoimi wybrykami. Ale wiedziałem, że jak okaże się Żigolakowi serce, on odwdzięczy się tym samym. I tak właśnie się stało. Trochę to trwało, ale nauczyłem Żigolaka pewnych zasad i byliśmy w stanie się dogadać. Ba! Po czasie zostaliśmy nawet przyjaciółmi, a po jeszcze dłuższym czasie nawet najlepszymi przyjaciółmi.
Wszystko robiliśmy razem. Żigolak i ja! Nic. Nic nie mogło nas rozdzielić. W szczęściu i rozpaczy. W zdrowiu i chorobie. Wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Nie było między nami podziałów. Kiedy Żigolak czegoś potrzebował, dostawał to natychmiast ode mnie, a kiedy ja potrzebowałem, dostawałem od Żigolaka. Kiedy w upalne dni mieliśmy pieniądze tylko na jednego loda. Bez najmniejszych skrupułów jedliśmy go razem. Znajdą się tacy co powiedzą że to niewłaściwe. Że to wbrew Bogu. Ja im mówię na to, że to jest tylko prawdziwa przyjaźń. Na wesela, pogrzeby i inne specjalne okazje zawsze brałem ze sobą Żigolaka. Ludzie mówili że to obrzydliwe i posyłali krzywe spojrzenia. Tłumaczyłem, że nie ma co się brzydzić Żigolaka, że dbam o jego higienę i myję go aż trzy razy w tygodniu. Ale mnie nie słuchali. Wiedziałem że nie ma co się przejmować, ludzie już tacy są, na nikogo nie można liczyć. Prawda jest taka, że ludzie będą ci łamać serce całe życie, a Żigolak zrobi to tylko raz, gdy jego własne przestanie bić.
Nie licząc gorszych momentów, życie nam się dobrze. Przy najmniej do pewnego momentu. Kiedyś wróciłem z pracy nieco szybciej niż zazwyczaj. Wracałem do domu szczęśliwy. Tamtego dnia miałem zamiar obejrzeć z Żigolakiem maraton Kuchennych Rewolucji. Żigolak najwidoczniej nie spodziewał się mnie tak wcześnie. Kiedy tylko weszłem ujrzałem jak żigolaczy się on w moim domu! Serce mi stanęło. Cały świat się zawalił. Do dziś mam traumę z tamtego dnia. Po tak długim czasie znajomości, chciałoby się powiedzieć "przyjaźni", Żigolak dosłownie wbił mi nóż w plecy. Myślałem że umrę.
- Żigolaku! - wykrzyczałem z trzęsącym się głosem oraz zaszklonymi przez łzy oczami - Jakem prawem żigolaczysz się pod moim dachem!
Żigolak zdecydowanie żałował tego co właśnie zrobił, było to widać w jego oczach. Poczucie winy. Wiedział czego właśnie się dopuścił, szczerze żałował. To nie był wstyd wywołany tym że został przyłapany, lecz tym co zrobił. Szczery żal za grzechy. Liczył, że mu wybaczę. Ja chciałem mu wybaczyć. Chciałem zapomnieć. Do dziś chcę zapomnieć! Jak jednak można wybaczyć komuś kto dopuszcza się takich rzeczy. Wiedziałem, że to niedopuszczalne, wiedziałem, że nie mogę tak żyć. Po prostu nie mogę!
- Daję ci pięć minut, - wyrzekłem próbując hamować emocje - wynoś się z tego domu! I żebym cię więcej nie widział!
Nigdy w życiu nie czułem się tak źle, ucisk w brzuchu spowodowany tymi wszystkimi nerwami był niewyobrażalny, i nigdy do końca nie minął. Tamtego dnia coś zmieniło się we mnie. Już na zawsze, bez powrotu. Nie wyobrażałem sobie życia bez Żigolaka, ale wiedziałem że popełniam właściwą decyzję. Zamknąłem oczy i zwyczajnie odeszłem, nie miałem odwagi. To miało miejsce ponad rok temu, ale nie mogę wyrzucić tego wspomnienia z pamięci. Prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie tego zrobić.
Żigolaku, ponad rok temu poszłeś w swoją stronę. Wczoraj spotkałem Ciebie po raz pierwszy od tamtego czasu. Nie poznałeś mnie, ale ja rozpoznałem Cię natychmiastowo. Siedziałeś zmarznięty, pod tym samym sklepem pod którym spotkałem Cię po raz pierwszy. A przy tobie leżało grono małych, wygłodniałych żigolaczków. Zapomnianych. Odrzuconych przez społeczeństwo. Gdy tylko zamykam oczy widzę tamten moment, czuję tamtą żałość. Chciałem do Ciebie podejść, Żigolaku. Zaoferować pomoc. Naprawdę. Ale nie miałem odwagi. Wybacz.
PS. Żigolaku, jeśli to czytasz, mam nadzieję że zmieniłeś się, wierzę, że byłbyś w stanie. W razie czego wiesz gdzie mnie znaleźć.
CZYTASZ
Chołd ku Żabojadom 2
SpiritualMiłość, przyjaźń, pot i łzy. To właśnie Chołd ku Żabojadom 2.