Rozdział 4. - Najście

3 1 0
                                    

Marcin obudził się o nietypowo dla niego wczesnej porze. Leżał chwilę zamyślony, głową spowitą w obłokach. Leżał i dumał. Na leżąco najlepiej mu się myślało. Głowił się przez chwilę nad tym dlaczego niektóre żółwie są takie tycie, a inne mogą mieć bardzo dużo wzrostu. Nie miało to przecież najmniejszego sensu. Bartek na pewno znał odpowiedź na to zapytanie. Nie było co do tego wątpliwości, Bartek znał się na zwierzątkach jak mało kto. Czemu papugi mówią po ludzku? Jak szybko turlają się pancerniki? Jaka jest najgroźniejsza ryba? Przecież to Bartek znał na te wszystkie pytania odpowiedzi. Sama jego przyjaźń stanowiła wielki skarb, a biorąc pod uwagę wiedzę której fontannę stanowił Bartek, można by go uznać za podwójny skarb.

Nagle z refleksji wybił Marcina dźwięk pukania do drzwi. Marcin przez chwilę był skołowany tym faktem. Nikt poza Bartkiem nie odwiedzał go bowiem, a ten zazwyczaj wchodził bez pukania. Było to pieruńsko ryzykowne z jego strony. Prawdziwa rosyjska ruletka.  Ale co zrobić, nawyk starego wygi. Bartek miał już 24 lata i przez całe swoje życie nie pukał, niepukanie miał wręcz zapisane we krwi. Nie wiadomo z czym wiąże się jego problem z pukaniem. Chyba po prostu od małego było z nim coś nie tak. Marcin ciągle leżąc zaczął się zastanawiać, dlaczego Bartek nigdy nie pukał. Nagle z refleksji wybił Marcina dźwięk pukania do drzwi. Marcin, z uczuciem znanym jako déjà vu podniósł się z łóżka i podszedł do drzwi zbadać sytuację. Co jest grane? Kto to może być?

- Policja! Otwierać.

Zdruzgotany Marcin schował głowę w ramiona i westchnął. Ten dzień zapowiadał się obiecująco. Wszystkie plany, przygody, eskapady, wszystko razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Marzenia zostały mu odebrane. Wszystko legło w gruzach w skutek tych dwóch prostych słow. Marcin to wiedział, ułomny system organów ścigania zachodził mu pod skórę, aż do posrania. Zawsze było tak samo, policjant prowokuje spokojnego obywatela, a potem jeszcze nakłada odpowiedzialność karną. Zero szacunku do życia ludzkiego.

- Policja! Otwierać! Czy znajduje się tutaj niejaki Marcin Sznycel?

Słowa urzędnika państwowego godziły biednego Marcina niczym krzew cierniowy oplatający spłakane serce. Powiedział sam do siebie, że musi być silny. Nie dać się złamać. Pod żadnym pozorem. Podniósł głowę i ruszył w stronę drzwi. Otworzył i z pokerową twarzą powiedział:

- Witam poczciwego stróża prawa. W czym mogę p-pomóc?

- Czy pan to Marcin Sznycel?

- Tak, zgadza się.

- Dotarło do nas zgłoszenie, osoba zidentyfikowana jako Marcin Sznycel była widziana, "załatwiając swoje potrzeby w miejscu publicznym". W dodatku na oczach bogu ducha winnej staruszki. Wie pan jak roztrzęsiona ona teraz jest?

- Domyślam się panie oficerze.

- Słucham?

- Yyy... Mówiłem o byciu roztrzęsionym, na widok... No wie pan. Wie pan czego. Publicznej urynacji, każdy byłby roztrzęsiony, strasznie współczuję tej pani staruszce. Poprawnie to określiłem, prawda? "Urynacja"? Chyba gdzieś słyszałem to słowo, ale coś w głębi duszy mówi mi że ono tak naprawdę nie istnieje. Wie pan jak to jest?

Policjant westchnął.

- Posłuchaj, normalnie wystawiłbym panu jakiś mandat czy coś w tym stylu, ale sytuacja jest zgoła nietypowa. W ostatnich tygodniach nie dokonano żadnego przestępstwa w naszym miasteczku, co przekłada się na to, że posterunkowy strasznie się nudzi i złapał doła. Od dawna nikogo nie przesłuchiwał, a na pewno poprawiłoby mu to humor. Jeśli możemy chcielibyśmy pana aresztować, chyba nie jest pan niczym zajęty?

- Ależ skądże, jestem teraz na wakacjach. Nie wiem tylko czy mam ochotę.

- To nie zajmie zbyt długo. Zapraszam do radiowozu.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 19 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Chołd ku Żabojadom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz