Prolog

56K 1.1K 491
                                    

– Alison! – Automatycznie usiadłam na łóżku, słysząc krzyk ojca w środku nocy. Zastanawiałam się, czy śnię, czy naprawdę mój rodzic mnie woła.

Kiedy jego wrzask ponownie odbił się od moich bębenków, wstałam i pognałam w mroku przed siebie, doskonale znając zarys naszego domu. Dotarłam do schodów. Zbiegłam po nich, już w połowie zauważając ubranego w kurtkę ojca.

– Zostań z nią – rzucił krótko i wskazał na drzwi swojej sypialni. – Idę wyjść przed dom, aby karetka wiedziała gdzie się zatrzymać – dodał, zostawiając mnie z masą pytań

Pchnęłam drzwi do sypialni rodziców i zastałam widok, którego bałam się od najmłodszych lat, choć nadal miałam tylko czternaście lat.

– Mamo? – Przerażona tym co ujrzałam, w mig znalazłam się obok niej na łóżku, łapiąc jej dłoń. Patrzyła w sufit, uporczywie próbując złapać choć odrobinę powietrza.

– Mamo, wszystko będzie dobrze. Karetka już jedzie, zdąży cię uratować. – Te słowa ugrzęzły mi w gardle, kiedy po raz kolejny spróbowała zaczerpnąć tlenu. Z jej oka wolno wypłynęła łza, a ja mocniej ścisnęłam jej dłoń. Drugą ręką ujmowałam policzek rodzicielki. – Nie zostawiaj mnie, proszę. – Patrzyłam w jej w oczy, z których powoli ulatywało życie.

Przeniosłam wzrok na krzyż, wiszący na ścianie.

– Jeśli mnie teraz słyszysz, błagam, nie pozwól jej umrzeć. Choć ten jeden raz mnie posłuchaj i nie zabieraj mi kogoś, kto jest dla mnie najważniejszy! Błagam!

Minuty mijały, a ja wciąż okłamywałam nas obie, że karetka zdąży. Ostatni raz złapała powietrze w płuca, które zatrzymała na dłużej, a następnie wypuściła je głośno, kiedy już nie była w stanie walczyć.

– Gdzie ta pieprzona karetka!? – Wykrzyczałam w przestrzeń, choć nikt mnie nie słyszał. – Mamo, proszę... – wyszeptałam w zewnętrzną stronę jej dłoni, wciąż ją ściskając. – Nie poradzę sobie bez ciebie, nie możesz mnie zostawić.

Z każdą minutą czułam, jak jej dłoń robi się chłodniejsza. Łzy spływały z mojego policzka wprost na nią, kiedy patrzyłam w martwe, choć wciąż otwarte oczy. Moja desperacja sięgnęła zenitu.

– Proszę się odsunąć – usłyszałam za plecami.

Odwróciłam wzrok i ujrzałam ratowników. Szybko zrobiłam to, o co mnie prosili. Usiadłam w kuchni pod ścianą, przytulając do siebie kolana. Słyszałam pisk aparatury. Modliłam się, zalewając łzami. Miałam nadzieję, że usłyszę dobre wieści. Przecież miałam tylko czternaście lat. Jak mogłam sobie bez niej poradzić? Tak wiele powinna mnie jeszcze nauczyć, tak wiele pokazać.

Po kilkunastu minutach drugi z medyków wszedł do kuchni, w której oczekiwałam razem z ojcem. Podniosłam głowę z kolan i spojrzałam na grymas, malujący się na jego twarzy.

– Niestety... Pani nie żyje.

Mój rozpaczliwy krzyk zmieszał się z płaczem.

– Data i godzina stwierdzenia zgonu; szesnasty kwietnia, godzina druga czterdzieści pięć.

***


Energicznie podniosłam tułów, od razu chowając twarz w dłonie. Usiadłam na skraju łóżka i przetarłam twarz rękoma. Mój wzrok powędrował na zegarek, znajdujący się na szafce nocnej. Wskazywał godzinę drugą czterdzieści pięć.

Przyszłaś o sobie przypomnieć, mamo?, pomyślałam.

Otuliłam ciało szlafrokiem i wyszłam na balkon. Nowy Jork ani trochę się nie uspokoił, pomimo późnej pory. Oparłam łokcie o barierkę i patrzyłam w eter, czując na sobie delikatny powiew wiatru.

– Nigdy o tobie nie zapomniałam – powiedziałam, spoglądając na rozgwieżdżone niebo.

– Kocham cię. Jak stąd na księżyc.

Wróciłam do łóżka, kiedy uspokoiłam drżące ciało, po tym jak umysł płatał mi figle, przywołując wspomnienie. Oby nie powrócił żaden upiór więcej...

HYPNOSIS | MORTIFICATIO 1 | WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz