Rozdział 3.

23.9K 596 610
                                    

Miesiąc później.

Obudziła mnie potężna ulewa, która rozpętała się na Fuerteventurze. Kropelki wody wpadały do mojej sypialni, przez rozsuniętą szybę okna balkonowego. Ze zmrużonymi oczami wyczołgałam się z łóżka i zamknęłam balkon. Wsunęłam dłonie w rękawy szlafroka i zawiązałam pasek w talii. Najciszej, jak tylko mogłam, ruszyłam po schodach, tak aby nie zbudzić Billie. Przechyliłam dzbanek pełen soku pomarańczowego, nalewając go do szklanki, po czym wypiłam całą zawartość jednym haustem.

Patrzyłam na nasz salon, który był ogromną, otwartą przestrzenią ze znacznie mniejszym aneksem kuchennym. Jedyna ścianka jaka się tu znajdowała, to ta oddzielająca korytarz od kuchni.

Od czasu przeprowadzki wiele się tu zmieniło, a dom stał się bardziej przytulny. To w głównej mierze zasługa Billie, która dobrała odpowiednie dodatki. Posiadała taką samą zdolność do utrzymywaniu kwiatków przy życiu, co moja biologiczna mama. Uparła się nawet, aby postawić kilka u mnie, w tym ogromną monsterę, o którą przyrzekła dbać. Ja uśmierciłabym ją zapewne w ciągu tygodnia. U Billie natomiast, wynegocjowałam kilka ręcznie malowanych obrazów, które zawisły na ścianach nie tylko w salonie, a także mojej sypialni.

Uwielbiałam sztukę, zaś Billie niekoniecznie.

Dzięki kontaktom pani Richardson ściągnęłam na wyspę swojego Mercedesa. Isaac dobrze o niego zadbał i pozbawił starego gruchota stukania pod maską.

– Wstałaś przede mną?

Odczarowana, spojrzałam na ziewającą Billie, która wykonała po przebudzeniu tą samą czynność, co ja.

– Jak widać. – Rozłożyłam delikatnie dłonie, patrząc na Billie, która popijała sok pomarańczowy. – Jedziemy dziś do oceanarium? – zapytałam, doskonale zdając sobie sprawę, że chciała odwiedzić to miejsce. Zanim zdążyła odpowiedzieć, naszą rozmowę przerwał mój wibrujący telefon. – Pani Richardson – powiedziałam, gdy uniosłam komórkę bliżej twarzy, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę.

Dopytała o kilka rzeczy, potrzebnych jej do rozpoczęcia procesu produkcji obuwia oraz podała orientacyjną datę zakończenia. Podziękowałam jej za wszystko i rozłączyłam się, przechodząc do robienia porannej kawy dla naszej dwójki.

– Skąd wiedziałaś, że chcę się tam wybrać? – zapytała.

– Ciągle o tym gadasz, więc chyba nie trudno się tego domyślić. – Zmarszczyłam czoło, unosząc brwi. – Masz na dzisiaj ustaloną jakąś pracę?

– Tak, ale zajmie mi to trzy godziny. Uwinę się jak mróweczka i będziemy mogły wybrać się tam, gdzie planujemy.

Dziś są moje urodziny.

Billie co roku atakowała mnie głośno śpiewanym ,,sto lat'', jak tylko mnie zobaczyła. Często była także pierwszą osobą, która dzwoniła do mnie, jak tylko wybiła północ, aby koniecznie szóstego maja złożyć mi życzenia.

Nigdy nie lubiłam urodzin. Choć nigdy, to być może zbyt duże słowo.

Nienawidziłam ich od momentu, kiedy nie mogłam spędzać ich ze wszystkimi osobami, które kochałam. A to grono co roku się uszczuplało. Jak miałam się cieszyć z tak szczególnego dnia, kiedy tylko przypominał mi on, jak wiele było w moim życiu osób, które na zawsze odeszły?

Po godzinie kompletnego odcięcia od świata i stania, jak słup soli w samotności w salonie, weszłam po schodach na górę do swojego pokoju i udałam się do garderoby w poszukiwaniu stroju do oceanarium. Wybrałam luźny kolorowy t–shirt z nadrukiem, który imitował tatuaże i związałam go tuż pod piersiami w supełek, aby odkrywał mi część brzucha. Na biodra wsunęłam jeansowe, podarte szorty. Deszcz ustał, a dalsza prognoza pogody w telefonie nie wskazywała na to, aby miało dalej padać. Moje stopy zdobiły koturny od Isabel Marant. Wykonałam swój dzienny makijaż i zapukałam do pokoju Billie, po czym wychyliłam się zza drzwi

HYPNOSIS | MORTIFICATIO 1 | WYDANEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz