Prolog

2.8K 273 17
                                    

Strach jest trucizną, która rozpływa się po ciele, uniemożliwiając wykonanie jakiegokolwiek ruchu. A w tamtym momencie byłam przerażona myślą, że muszę działać; że muszę w końcu coś zrobić...

Kartka w kieszeni mnie parzyła, przypominając o swoim istnieniu. Nie! Nie miałam najmniejszego zamiaru korzystać z tej propozycji!

Uniosłam zmęczony wzrok i zaczęłam wpatrywać się w jedyny znajomy budynek w tym mieście. Owszem, byłam w wielu innych miejscach, ale teraz... Teraz wszystko, prócz tego domu, było obce, odległe. Jak niewyraźne wspomnienie ze snu. Nierealne i odległe. Zapomniane. A przynajmniej chciałam, aby takim było; by rozwiało się w gąszczu myśli. Aby stało się przeszłością, do której nigdy więcej nie wrócę.

Nabrałam głęboki wdech i drżącą z nerwów ręką, sięgnęłam dzwonka przy żeliwnej bramie. Wstrzymałam powietrze w płucach, oczekując, upragnionego dźwięku zwiastującego zwolnienie blokady zamka. Dudniące w piersi serce nie pomagało zachować spokoju. Boleśnie uświadamiało mi, że upływ czasu jest względny. Sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność, choć jeszcze niedawno miesiące uciekały przez palce tak szybko, że nie miałam pojęcia, gdzie podziały się ostatnie kilka lat życia...

Przymknęłam powieki dokładnie w tym samym momencie, w którym pchnęłam furtkę i weszłam na teren posesji rodziców.

Pierwszy krok za mną. Dobrze, że dali mi szansę go wykonać.

Niepewnie, ale dość szybko, skierowałam się do frontowych drzwi. Rzuciłam okiem na ogród. Praktycznie nic przez te lata się nie zmieniło. Upewniło mnie to w przekonaniu, że w końcu wróciłam do domu. Mojego rodzinnego domu, za którym tak bardzo tęskniłam. Marzyłam, by wtulić się w ramiona matki jak za dziecka.

Znałam na pamięć każde żłobienia w doskonale i precyzyjnie wyrzeźbionej huśtawce, znajdującej się na bocznej werandzie. Nadal tam stała, przez co uśmiech sam wpłynął mi na usta. Uwielbiałam przesiadywać na niej i odrabiać lekcje lub czytać książki.

Gdybym tylko mogła cofnąć czas...

Będąc w połowie drogi, dostrzegłam, jak w progu wejścia stanęła starsza, nieznana mi, kobieta. Kucharka? Pomoc domowa? A może... nie, rodzice nie mogli się stąd wyprowadzić!

– Kim pani jest? Państwo Everett nie spodziewają się gości – rzekła spokojnym tonem, gdy zaczęłam wspinać się po schodach.

– Camilla Everett – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem, ponieważ wychodziło na to, że mnie nie skojarzyła. Czyżby rodzice pozbyli się nawet moich zdjęć? – Córka Theo...

– My nie mamy córki!

Ból na wskroś przeszył moje ciało, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w brzuch, po czym zdzielił kijem po plecach, kończąc kopniakiem w klatkę piersiową. Zabrakło mi tchu, broda zadrżała, a pod powiekami zebrały się łzy.

– Ojcze – wyjęczałam płaczliwie, gdy ten znalazł się obok kobiety, patrząc na mnie pustym wzrokiem.

– Powiedziałem już, że my nie mamy córki. Nasze jedyne dziecko umarło pięć lat temu – mruknął beznamiętnie, jakby miał tę regułkę wyrytą w pamięci. Jakby powtarzał te zdanie tak długo, że sam w nie uwierzył. Jakby... – Proszę stąd odejść, bo w przeciwnym wypadku wezwę policję!

Stałam w bezruchu, patrząc się na własnego ojca, który nie zaszczycił mnie nawet przelotnym spojrzeniem. Wzrok utkwiony miał ponad moją głową.

– Tato, prosz...

– Precz! – krzyknął głośno i po zaledwie ułamku sekundy zatrzasnął drzwi.

Nawet nie drgnęłam, nadal wpatrując się w to samo miejsce, gdzie przed chwilą widziałam ziejące nienawiścią oczy ojca. Nie potrafiłam zrozumieć, jak oni mogli się mnie wyrzec. Dlaczego? Wiem, że te ponad pięć lat temu nie można było nazwać mnie córką idealną, ale mimo to... wciąż byłam ich dzieckiem. Jedynym dzieckiem.

Sapnęłam głośno, gdy zbyt długo wstrzymałam oddech, a zaraz po tym, niemal zaczęłam dławić się powietrzem. Łzy spływały ciurkiem po policzkach, kończąc wędrówkę na marmurowej posadzce. Pociągnęłam nosem, ale miałam problem przełknąć ślinę, gdy ściśnięte z nerwów gardło nie chciało współpracować. Kolana się pode mną ugięły, przez co musiałam oprzeć ciało o jedną z kolumn, aby nie osunąć się na ziemię.

Nie byłam w stanie zrobić czegokolwiek. Ból, który trawił wnętrzności, był zbyt silny, obezwładniający. Skrajność odczuwanych emocji wręcz paraliżowała. Niemożliwym w tamtym momencie było podjęcie jakiejkolwiek decyzji o tym, co począć dalej. Co zrobić? Gdzie się udać? Czy zostać, aby błagać pod drzwiami o litość, odrobinę zrozumienia, łaski i rodzicielską miłość? A może odwrócić się na pięcie i odejść, nigdy więcej nie spoglądając wstecz?

Odpowiedź przyszła sama. Nie podjęłam decyzji. Kolejny raz to oni zadecydowali za mnie. A dokładnie matka to zrobiła, gdy uchyliła drzwi, trzymając telefon przy uchu.

– Chciałam zgłosić nękanie przez jakąś obcą kobietę. Wtargnęła na naszą posesję i nie chce po dobroci jej opuścić – powiedziała lodowatym tonem, patrząc na mnie z pogardą.

Mimo tego ledwo potrafiłam powstrzymać chęć rzucenia się w jej ramiona, by choć przez krótką chwilę poczuć miłość i bezpieczeństwo. Poczuć jej zapach, który zazwyczaj koił nerwy. Jednak nie zrobiłam tego. Po prostu zaczęłam powoli wycofywać się w stronę bramy.

Jedyny plan jaki miałam, właśnie legł w gruzach. Nadzieja, która jeszcze kilka minut temu się we mnie tliła, została przez nich bezlitośnie zgaszona.

Nie posiadałam nic. Nie miałam gdzie się podziać. Nie wiedziałam nawet, w którą stronę wykonać kolejny krok, gdy zatrzaskiwałam za sobą furtkę. A pełne słońce i upał wcale nie pomagały w zebraniu myśli. Powietrze było przesycone ciężkim zapachem rozgrzanego asfaltu. Paliło mnie w gardło, równie mocno co poczucie beznadziejności i żalu, a przede wszystkim strachu. Bałam się. Nie, ja byłam przerażona, a jedyne co przychodziło mi do głowy, to usiąść w cieniu drzewa i płakać. Wyć jak ranne zwierzę, konające w katuszach, gdzieś na poboczu drogi. Nie widziałam nawet cienia nadziei na lepsze jutro. A ten głupi świstek papieru w kieszeni nie mógł być moim wyjściem awaryjnym. Nie!

TOXIC - dawniej Sodoma - wydanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz