Rozdział 26

3.6K 116 4
                                    

Majka

Zła i rozżalona wypadam z klatki schodowej. Mam ochotę krzyczeć i gryźć, byleby wyrzucić z siebie to wszystko, co mnie męczy. Nigdy nie chciałam zranić Bartka, na pewno nie tak bardzo. A teraz on myśli, że specjalnie go w to wszystko wpakowałam...

Po części ma rację, jednak w życiu nic nie jest tylko czarne albo białe. Jest też miliony odcieni szarości, które nas pochłaniają, zmuszając czasem do rzeczy, których w normalnych okolicznościach nigdy byśmy się nie dopuścili. I ja właśnie do takiego szarego bagna trafiłam, pełnego piranii gotowych zaatakować, jeśli tylko będę chciała się z tego wypisać. Gdyby chodziło tylko o mnie, miałabym to zapewne gdzieś i jak najszybciej skończyła z tym wszystkim. Niestety, sumienie i strach nie pozwalają mi się poddać.

Przyspieszonym krokiem podążam w stronę zaparkowanego kawałek dalej samochodu, cały czas błądząc myślami przy wydarzeniach sprzed paru chwil. Serce mnie boli, gdy pod powiekami widzę obraz zdruzgotanego i zawiedzionego Bartka. Zrobiłabym wszystko, by nie musieć oglądać go w takim stanie już nigdy więcej. Ale co ja mogę?

Naglę czuję szarpnięcie, ktoś zgina mnie w pół i popycha. Ląduję na skórzanej tapicerce samochodu, w którym można wyczuć drewno i drogie perfumy. Podnoszę wzrok, wiedząc, że to nie będzie przyjemne spotkanie.

Tylko nie to!

- Witaj, kochanie. Czy ty mnie unikasz? - pyta siedzący naprzeciw mężczyzna, przekrzywiając głowę w lewo. I chociaż jeszcze nic mi nie zrobił i w sumie zadał zwyczajne pytanie, ja cała dygoczę ze strachu, bo jego obecność tutaj nie wróży niczego dobrego.

- Oczywiście, że nie. Mam dużo na głowie ostatnio. A co ty tu w ogóle robisz, jeśli mogę zapytać? Nie byliśmy umówieni. - próbując grać twardą, prostuję się na skórzanym siedzeniu jego limuzyny, czym jeszcze bardziej go rozwścieczam, co od razu widzę w jego oczach. Nawet nie zorientowałam się, że samochód ruszył, dopiero teraz zauważam, że się poruszamy. Przełykam ślinę, nadal udając niewzruszoną, a jedyna oznaka, ze się boję, to szybsze bicie serca.

- Mamy zaległe sprawy do omówienia. A skoro ty jesteś tak zajętą kobietą, sam musiałem się pofatygować. Nie muszę chyba dodawać, że mi się to nie podoba? - pochyla się do przodu, kładąc dłonie po obu stronach moich ud. Nie mam pojęcia, co mu odpowiedzieć, kiwam więc tylko bezmyślnie głową, w duchu modląc się o jak najszybsze zakończenie tego spotkania.

- Jak tam nasz kolega? - pyta, przechodząc do rzeczy.

- Zorientował się, że coś nie gra i właśnie wyrzucił mnie z mieszkania. - Odpowiadam mu z automatu, od razu tego żałując.

- Sam się zorientował? - niebezpiecznie zniża głos, jeszcze bardziej nachylając się w moją stronę.

- No chyba nie myślisz, że bym mu powiedziała, po tych kilku miesiącach pracy? Po twojej wizycie zaczął nad tym myśleć, a że od przejęcia klubu siedzi w papierach, to wszystko mu się poukładało. - Z całych sił walczę ze sobą, by nie zdradzić się z jakąkolwiek najmniejszą oznaką strachu.

- A co ty masz z tym wspólnego, że cię wyrzucił? – mruży oczy.

- Zapytał, czy wiedziałam, co się dzieje, a gdy opowiedziałam, że tak, wściekł się i wyrzucił mnie za drzwi – wzruszam ramionami, bo w sumie, co więcej mam mu powiedzieć.

Posejdon odchyla się na chwilę, cały czas uważnie mnie obserwując. W tym samym czasie samochód się zatrzymuje, a ja orientuję się, że jesteśmy po moim mieszkaniem. Nie wiem, czy to dobrze, więc siedzę cicho, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń. Mężczyzna w końcu dochodzi do jakiegoś wniosku, bo łapie za klamkę drzwi, rzucając przez ramie:

- Wysiadaj!

Kurwa! Błagam, jeśli masz dla mnie jakąś litość, nie pozwól mi dziś zginąć!

Zgodnie z rozkazem opuszczam samochód i podążam za nim do klatki schodowej, a następnie schodami na górę. Otwieram szybko drzwi, w duchu dziękując adrenalinie, która sprawia, że dłonie nie drżą mi nawet o milimetr. Przekraczam próg i odwracam się do mojego gościa, by zapytać, czemu przenieśliśmy się tutaj, ale wtedy on całym swoim ciałem przyciska mnie do ściany, o którą boleśnie uderzam plecami, tracąc na chwilę oddech.

- Myślisz, kurwa, że jestem idiotą i uwierzę w twoją bajeczkę? Ładna buźka ci w tym nie pomoże!

- Ale ja mówię prawdę, niczego mu nie mówiłam – głos mi drży, a gdy widzę w jego dłoni nóż, czuje jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Pomocy!

- Zamknij się! - ryczy mi prosto w twarz, na co szeroko otwieram oczy, coraz bardziej przerażona. - Chyba zapomniałaś, kurwo, że ta gra ma swoją cenę. A może mam posłać teraz chłopaków po małego, co?

- Nie, proszę... Przysięgam na wszystko, że nic nie powiedziałam! - płacze już teraz otwarcie, strach o życie jedynej osoby na świecie, którą mam zamiar chronić do ostatniej kropli krwi odebrał mi odwagę.- Błagam, Posejdon. Robię wszystko tak jak kazałeś, proszę, nie rób mu krzywdy. On niczym nie zawinił.

- On może nie, ale ty się opierdalasz. Taka ładna kobieta, a nie potrafi wykonać tak prostego zadania – to mówiąc rozcina trzymanym w dłoni nożem moją sukienkę. Boję się poruszyć, a nawet oddychać, nie wiedząc do końca, co on zamierza.

- On nie jest głupi, mówiłam to od początku. Ale w końcu się uda, przysięgam, że zrobię to, co mi kazałeś – odpowiadam, patrząc na niego zza zasłony łez. Cała się trzęsę, choć tak bardzo chciałabym być niewzruszona. Niestety strach o życie bliskiego odbiera mi wszelkie siły na walkę, po raz kolejny jestem tylko marionetką w grze, której zasad nikt mi nie zdradził. Nie wiem, kto okaże się zwycięzcą i jak ja zakończę swój los na tej planszy. Ale cholera, jeśli mam poświęcić życie, by ocalić tą jedną małą istotę, mogę nawet spłonąć żywcem. A gdy będę umierać, pociągnę tego skurwiela za sobą. Bo dopóki on żyje, nie mogę mieć pewności, że nie spełni swojej groźby.

- Mikaya, czas leci. Miały być trzy miesiące, minęło pięć, a ty nie jesteś nawet w połowie. Naprawdę chcesz zrobić ze mnie debila, w chwili w której trzymam nóż przy twoim ciele? A może jak co tydzień będę wysyłał ci jeden kawałek małego, to w końcu się zmobilizujesz? - na brzuchu czuje chłód stali, ale to jego słowa tną moje serce jak sztylet.

- Błagam, nie! - proszę go, zawodząc.

- Masz trzy miesiące, szmato. Zadanie ma być wykonane w stu procentach, w przeciwnym wypadku mały smarkacz umrze na twoich oczach i nie będzie to szybka śmierć. A to na przypomnienie. – To mówiąc, przejeżdża ostrzem po moim brzuchu, nacinając go na skos. Czując pieczenie i ból krztuszę się łzami, szlochając. Próbuję się szarpać, ale to nic nie daje, bo nie jestem w stanie wyrwać się z uścisku rosłego mężczyzny. Ostrze ponownie tnie moje ciało, tym razem raniąc jedną z piersi, a mi robi się ciemno przed oczami. Nie ma sensu krzyczeć, bo ludzie Posejdona zadbali zapewne, by nikt nie wychylił nawet nosa ze swojego mieszkania. Ten zaś robi trzecie nacięcie na drugiej piersi, po czym puszcza mnie, a ja nie mogąc ustać na nogach, upadam na podłogę. Płaczę i próbuję jakoś uśmierzyć ból, nic jednak nie jest w stanie przynieść mi ukojenia.

- Trzy miesiące i ani dnia dłużej. - rzuca jeszcze na odchodnym i znika z mojego mieszkania, zostawiając mnie zakrwawioną i zapłakaną na podłodze w przedpokoju. Każdy ruch, każdy oddech, boli mnie dosłownie wszystko. Szlocham spazmatycznie, myśląc o tym, co na odchodne powiedział Posejdon. Nie ma opcji, bym teraz, po tym jak zawiodłam jego zaufanie, tak szybko ponownie wróciła do łask. Jak mam więc w trzy miesiące wykonać zadanie, jednocześnie chroniąc siebie, jego i małego?

Ostatkiem sił, czując jak z każdą chwilą uchodzą ze mnie siły, sięgam do leżącej obok mnie torebki i wyciągam telefon, wybierając jedyny numer, pod który mogę w tej sytuacji zadzwonić.

- Michał, błagam, przyjedź do mnie – płaczę do słuchawki, gdy tylko odbiera połączenie.

Bezwzględny (+18) - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz