Rozdział 31

3.2K 128 4
                                    


Bartek

Ludzkie życie jest kruche.

Wiedziałem to już dawno, ale dopiero w chwili, gdy z ciała Majki, które trzymałem w ramionach, zaczęło uchodzić życie, dotarło do mnie to z pełną mocą.

Wszystko działo się w zawrotnym tempie. Gdy wczoraj wyprowadzali mnie z mojego klubu, miałem przekonanie graniczące z pewnością, iż jutro będę wolnym człowiekiem i zabiorę dwie najważniejsze dla mnie osoby na wakacje. Nawet jadąc do tego pieprzonego wieżowca nie brałem pod uwagę innych scenariuszy. Wiedziałem, że jadę tam tylko po to, by móc rozmówić się z tymi gnojami, taki był zresztą mój warunek. Czekałem na to zbyt długo, by teraz im odpuścić. Pogrywali sobie ze mną jak chcieli, ale na szczęście w porę przejrzałem ich grę i wprowadziłem własne zasady. Tym razem zrobiłem to prawidłowo, i co mi z tego pozostało?

Miałem ze sobą kilu AT-ków, pozostałych kilkunastu czekało na zewnątrz. Każdy z tych wyszkolonych mężczyzn wiedział, po kogo tam przyjechali i co mają robić. Jakim więc cudem Michał zdołał wystrzelić? Bo, że to zrobił wcale mnie nie dziwiło, gnój był zdolny sprzedać własną rodzinę, byle by nie stracić tego swojego brudnego interesu. Już jako nastolatek czułem, że ma do mnie jakiś problem. Wtedy jednak człowiek jest młody i głupi, nie zwraca uwagi na takie bzdety. Potem, gdy pojawiła się Sandra, a później Kacper, Michał się ode mnie odciął. Zajął się swoimi interesami, czasem dzwoniąc, co u mnie. Nasza znajomość ponownie odżyła, gdy trafiłem do zakładu karnego i jak widać, to był początek końca. Gdzieś w głębi duszy cały czas miałem nadzieję, że jednak nie jest aż takim skurwysynem i własnej siostrze nie zrobi krzywdy. Straciłem ją w chwili, gdy zobaczyłem pocięte ciało Mikayi i usłyszałem, że to on jej pomógł po tym, jak Posejdon się zmył.

Tylko kto mógł pomyśleć, że dojdzie do takiej tragedii?

Wszyscy byliśmy tak bardzo skupieni na Posejdonie, że zapomnieliśmy, kto to wszystko wymyślił i kto może być prawdziwym zagrożeniem. Dopiero w chwili, gdy usłyszałem wystrzał, dotarło do mnie jak wielki błąd popełniliśmy. Na bicie głową w ścianę było niestety za późno. Majka w szybkim tempie zaczęła tracić krew i chociaż zapewniali, że karetka jest w drodze, wiedziałem, że nie ma szans. Musiałem się w ciągu paru sekund pożegnać z planami, marzeniami i tą pierdoloną pewnością, że nic mnie w życiu nie zaskoczy. Michał zginął na miejscu. Gdy policjanci usłyszeli wystrzał, od razu otworzyli ogień. Jestem na nich wściekły, bo chuj uchylił się od odpowiedzialności. Posejdon może i jest już uziemiony na lata, ale postrzelenia Majki nikt nie może mu wmówić. Jestem wściekły, rozgoryczony i załamany, a przede mną najgorsze.

Podnoszę wzrok i wpatruję się w całą aparaturę stojącą przede mną. Minęło kilka dni od tego strasznego dnia, gdy byłem pewny, że straciłem coś cennego. Gdyby Majka umarła, nie byłbym już nigdy taki sam. Zależało mi na niej, nawet bardziej niż byłem gotów przyznać. No i Kacper... Wielokrotnie z jego ust padało pytanie, czy to Majka może zastąpić mu mamę. Widziałem, że ją kocha, zresztą z wzajemnością. I mielibyśmy to stracić? Po moim trupie...

Majka od pięciu dni jest w śpiączce, w którą została wprowadzona po operacji. Kula ominęła serce, utknęła w śledzionie. To cud, ale najwidoczniej ktoś tam na górze stwierdził, że to jeszcze nie jej czas. Taką mam nadzieję, w przeciwnym wypadku chyba zmiotę całe miasto z powierzchni ziemi, a nawet to nie ukoi mojego bólu. Lekarze musieli usunąć ten organ, potem miała transfuzję krwi, której straciła zbyt wiele. Gdy z sali operacyjnej przewozili ją na OIOM usłyszałem, że szanse są małe, a jej stan krytyczny. Najgorsza była pierwsza noc, ta podczas której miałem ją stracić lub dostać nadzieję na lepsze jutro. Minęło pięć dni, dziś postanowili zaprzestać podawać jej leki na podtrzymanie śpiączki. Teraz już od Majki zależy, kiedy i czy w ogóle się obudzi. Kula nie narobiła zbyt wiele szkód, utarta krwi już niestety tak. Ale zawsze jest nadzieja...

Nie opuszczam miejsca przy jej łóżku na więcej niż paręnaście minut. Żyje na ohydnej kawie z szpitalnego automatu i sam już zaczynam czuć, że śmierdzę. Ale jestem uparty i nie chce, by obudziła się sama wśród obcych ludzi. Niestety ona niczego nie ułatwia, a każda kolejna mijająca godzina odbiera mi tę resztki pozytywnego nastawienia, które mam. 

No dalej, Mikuś. Wróć do nas...

Kacprowi nie powiedzieliśmy, co się stało. Nie wiadomo, czy Majka z tego wyjdzie, nie chce więc robić mu nadziei. Jego tymczasowi opiekunowie znają sytuację, co mnie pociesza. W razie potrzeby będę miał ich wsparcie, a czuję, że będzie mi potrzebne jak nigdy.

W końcu po kolejnych trzech dniach niepewności i strachu oczy Miki unoszą się delikatnie. Akurat opowiadam jej o ostatnich dniach w szkole Kacpra, gdy dostrzegam ten ruch. Przerywam w jednej sekundzie, nie wiedząc, czy to mój wzrok płata mi figla, czy ona naprawdę zaczyna się budzić. Niestety przez następną godzinę nadal nic się nie dzieję, a ja jestem gotów przyznać, że zwariowałem. Kładę głowę na brzuchu Miki i szepczę, sam nie wiem do kogo:

- Niech to się w końcu skończy. Ta niepewność mnie zabije.

- Bartek? - Do moich uszu zachrypnięty szept, cichszy niż trzepot motylich skrzydeł. Ale tyle mi wystarczy, bym poderwał się do siadu, z otwartymi szeroko oczami wpatrując się w drobną postać leżącą na szpitalnym łóżku. Majka próbuje wyciągnąć sobie z gardła rurkę z respiratora, na szczęście jest zbyt słaba. Łapie za jej dłoń, by odwieść ją od tego czynu i mówię do niej:

- Spokojnie, kochanie. Nie ruszaj się, zawołam lekarza. Zaraz ci to usuną - uszczęśliwiony podnoszę się szybko i biegnę do dyżurki pielęgniarek. Kolejna godzina to istne szaleństwo. Nie mogę wejść do sali Miki, w której wykonują jej wszystkie niezbędne badania, ale gdy lekarz prowadzący w końcu opuszcza jej sale, nie potrzebuję jego słów, by wiedzieć, że jest dobrze. Wystarczy szeroki uśmiech i poklepanie po plecach. Jak na skrzydłach podchodzę do łóżka i opadam na niewygodne krzesełko, na którym w ostatnich dniach właściwie żyłem.

- Cześć, kochanie – witam się, gładząc jej włosy. Jest taka krucha i zmęczona, ale żywa, a to w tej chwili ważniejsze niż cokolwiek innego. Uśmiecham się, pierwszy raz od paru dni szczerze, biorę jej dłoń w swoje i całuję.

- Hej – odpowiada cicho, w jej głosie nadal słychać chrypkę, jakby zjadła tonę piasku. Biorę do ręki kubek z wodą i pomagając jej włożyć słomkę do ust, czekam aż się napije.

- Jak się czujesz? - pytam, gdy już nawilży trochę gardło.

- Boli mnie, ale bez szału. Powiesz mi, co się stało? - jej wzrok zdradza, że boi się poznać prawdę. Na szczęście jej stan to idealna wymówka, więc odpowiadam od razu.

- Porozmawiamy, jak wydobrzejesz. Teraz nabieraj sił, bo ktoś na ciebie czeka niecierpliwie.

- Kacper? - uśmiecha się, wypowiadając imię mojego synka, a ja po raz kolejny dziwie się temu, jak bardzo ona go kocha.

- Tak, Kacper. Codziennie mnie pyta, kiedy do niego przyjedziemy. - ponownie całuję jej dłoń, ciesząc się, że nie jest już tak zimna, jak po operacji. Wtedy nic nie potrafiło mnie przekonać, że ona żyje. Przecież żywy człowiek nie jest tak zimny.

- Co teraz?- pada z jej ust po kilku minutach, podczas których w ciszy wpatrywaliśmy się w siebie.

- Teraz, kochanie, czekają na nas wakacje i ostatnia lekcja rozkoszy – uśmiecham się chytrze, na co ona marszczy brwi.

- Mam się bać? - przygląda mi się niepewnie.

- Przy mnie, nigdy. Zaufaj mi. - całuję ją delikatnie w usta, na co ona reaguje delikatnym uśmiechem.

Zaufaj mi...

Bezwzględny (+18) - ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz