III

12 0 0
                                    

"Zrobisz z nią co będziesz chciał". Czy ja się właśnie przesłyszałam? Poczułam się uprzedmiotowiona. Nie jestem nikogo własnością, hola hola. Co to w ogóle ma znaczyć? Czyżby nasza kochana lisica żegnała się z posadą? I kim do jasnej cholery jest ten nieziemsko przystojny brunet?

biorę głęboki wdech i kieruje się w stronę kuchni.

- Dwie kawy dla Miller - mówię do kucharza, jedynej osoby z załogi która oprócz mnie jest już w pracy. Mężczyzna coś burczy pod nosem, a ja tylko przewracam oczami.

Czekam może z maks pięć minut aż kawy z ekspresu obie są gotowe. Kładę je na złotej, osobistej tacce szefowej i kieruje się z powrotem do gabinetu lisicy.

Lekko pukam. Odpowiada mi cisza, przez myśl przechodzi mi, że może lepiej nie wchodzić. 

White skoro to twój ostatni dzień w pracy musisz zrobić wszystko żeby Cię zapamiętali, nie koniecznie dobrze - myślę i otwieram cicho drzwi. Kieruję się wprost do siedzącej przy biurku dwójki. Dziwne... dlaczego lisica siedzi na miejscu gościa, a nieznajomy na miejscu szefowej. Zamyślona staje przy Pani Miller i kładę obok niej filiżankę, jaką? Złotą! 

Może przejął udziały... Albo ją szantażuję seks nagraniami... - myślę. Niestety moje myśli za bardzo zaprzątają mi głowę i już po chwili w pomieszczeniu słuchać siarczyste przekleństwa w moją stronę. Filiżanka którą miałam stawiać przed brunetem przechyla się lekko w mojej dłoni. A ciepła substancja ląduje na spodniach i koszuli bruneta. 

- No i mnie zapamiętają - burczę pod nosem.

Pani Miller surowym spojrzeniem wypala mi dziurę w głowie. Pewnie sobie wyobraża jak wbija mi nóż między oczy. Kiwam głową rozwiewając tę myśl i spoglądam na ofiarę mojego niezdarnego wypadku. Mężczyzna zły do szpiku próbuje wytrzeć chusteczką plamy. 

- Może pomogę? - pytam.

Zbliżam się do bruneta. Łapię za ręcznik i wycieram mu spodnie na udach.

- Dziewczyno, to moja marynarka! - wrzeszczy. Wstaje z krzesła i trzaskając drzwiami wychodzi z pomieszczenia.

- No ładnie Hopeless - mówi kąśliwie szefowa. - Co ty masz na sobie?! 

Jej krzyk słychać prawdopodobnie na całą okolice, a ja wzdycham tylko z rezygnacją i kręcę kłową myśląc: będzie dobrze. Chociaż nie do końca wierzę w te słowa.

***

Śmiech blondynki rozbrzmiewa na całą salę. Paru gości siedzących najbliżej baru zerka w naszą stronę. Pewnie myślą, że jakaś niezrównoważona pannica udaje konia, no ale cóż to tylko Sam.

- Stara, jeżeli to na prawdę jest twój ostatni dzień tutaj to pokazałaś się z bardzo dobrej strony - zaznacza cudzysłowem w powietrzu "bardzo dobrej" i powtórnie wybucha smiechem.

Czerwinie się na słowa brunetki. Gdy tylko brunet wyszedł ja wyszłam na dwór się przewietrzyć. Było mi tak bardzo ciepło. Skóra mnie niemiłosiernie paliła i gęsia skóra, która pojawiła się przy dotknięciu ud mężczyzny, nie chciała mnie opuścić dobre dwie godziny. Na szczęście Sam pojawiła się chwile przed dwudziestą. Opowiedziałam jej historię od pływaniu w brudnej kałuży, aż do wyjścia z gabinetu dopiero teraz, po dwudziestej drugiej, bo znalazła się akurat chwila wolnego między zamówieniami. W monologu ominęłam tylko gęsią skórkę i róż na policzkach. Zostawiłam to dla siebie.

- Poproszę mojito - chrapliwy głos dobiegł tuż z nad mojego ucha.

Ciężki oddech mężczyzny łaskotał moją skórę Przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało. Poznałam ten głos. To mężczyzna z gabinetu lisicy. Sam wywnioskowała po mojej idiotycznej minie, że to mężczyzna z dzisiejszej historii i incydentu sprzed czterech tygodni. 

MojitoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz