" Szósta "

396 10 8
                                    

Osiemnasty grudnia.

Szósta Piętnaście.

Uchylenie powiek o tej godzinie,  dla mnie zwyczajnym bólem. Dzisiaj spotykam się z Belzebubem. Diabłem, który będzie ze mną do końca życia.

Odblokowałam telefon. Na całe szczęście dostałam jedynie wiadomość od Taylor.

Taylor: Widzimy się w kasynie o 20!

Wypuściłam powietrze ustami. Pewnie znów Jacob przepierdoli dużo pieniędzy, a po przyjeździe do mieszkania wyżyje się na mnie.

Diana: Jacob wie?

Taylor: Idziemy same.

Diana: Jednak odpadam.

Taylor: Zawsze odpuszczasz?

Tak. Zawsze odpuszczam, bo nie mam wyboru.

Odłożyłam telefon cała w nerwch. Wstałam z łóżka, ścialąc je.

Sięgnęłam po ubrania do szafy. Wyjęłam te, które Jacob lubił najbardziej. Czarny golf i ciemne jeansy. Jego ulubiony zestaw jeśli chodzi o mnie.

Nie lubił, kiedy ubierałam się wyzywająco. Tylko nocami kazał chodzić mi w samej bieliźnie.

Weszłam do łazienki, z zamiarem umycia twarzy. Ostatni raz zapamiętałam moją, już zagojoną twarz. Blade policzki, które będę musiała kamuflować warstwą korektora, dekold zapełniony siniakami, które powstały w skutek ręki tego diabła.

Siódma.

- Jacob przyjechał! - usłyszałam głos mojego taty z łazienki. Pewnie szykuje się do pracy. Dzisiaj ma ważne spotkanie w firmie.

Zbiegłam na dół, zastając tatę w szlafroku. Wymieniłam się z nim bladym uśmiechem, po czym niechętnie opuściłam dom. Szłam przez zaśnieżoną ścieżkę, która prowadziła do furtki. Otworzyłam ją pękiem kluczy, który prawie zawsze był w kieszeni moich spodni.

Wzrok tego potwora nie wyrażał niczego. Piekielnie podziemia gotowały się ze złości.

Okrążyłam auto biorąc po drodze głęboki wdech. Otworzyłam drzwi, wsiadając do środka.

- Twój ojciec jest w domu? - zapytał zimnym głosem

- Tak. - odpowiedziałam, udając spokojną

- Dlaczego do cholery piszesz z Taylor bez mojej zgody? - warknął odjeżdżając z pod domu

- Było wcześnie, nie chciałam Cię budzić. - odpowiedziałam

- To jest kurwa powód!? - krzyknął, a ja przymknęłam oczy - Dzisiaj idziemy do baru z moimi znajomymi. Jutro oberwiesz. - znów warknął niemiło

Resztę drogi przebyliśmy w ciszy. Modliłam się, żeby skończyło się to na krzyku. Dziękowałam wszystkiemu co możliwe, że jeszcze mnie nie uderzył.

Traktował mnie jak zabawkę. Psuł mnie od środka. Zalewał łzami, a przedewszystkim traktował jak worek treningowy. Wyżywał na mnie swoje emocje, które zbierał przez pięć dni w tygodniu.

- Wysiadaj. - zgasił swoje auto, kiedy podjechaliśmy pod szarą kamienicę

Szybko wysiadłam, żeby uniknąć jakichkolwiek problemów. Oddychałam jeszcze przyzwoicie. Tłumy na ulicach były moim jedynym ratunkiem. Przy drugim człowieku, Lucyfer stawał się osobą miłą, dobroduszną, a przede wszystkim spokojną.

- Weź klucze i idź do mieszkania, a ja pójdę po dragi na dzisiaj. - szepnął, podchodząc do mnie.

Dostałam symboliczny klucz do jego mieszkania. Weszłam na czwarte piętro. Miałam jeszczę parę minut spokoju. Weszłam do czystego mieszkania chłopaka. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, czy aby na pewno nikogo nie ma. Spanęłam i usiadłam na skórzanej kanapie, która stała przed telewizorem.

𝑺𝒌𝒚 𝒅𝒂𝒓𝒍𝒊𝒏𝒈 | 𝙈𝙖𝙧𝙘𝙪𝙨 𝙇𝙤𝙥𝙚𝙯Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz