02 ~ Jak to namiot?!

329 29 57
                                    

Adrien

Dalsza część podróży minęła nam dosyć szybko i bez żadnych nowych przygód. Dotarliśmy na miejsce w niecałe siedem godzin, bez żadnych dodatkowych przystanków. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Marsylia, położonej w południowej Francji, nad morzem Śródziemnym.

- Zastanawiałaś się w ogóle nad tym, gdzie będziemy spać? - spytałem się Marinette, która właśnie powracała do świata rzeczywistego, po głębokim śnie.
- Mhm. - mruknęła niezrozumiale. - Skręć na jakieś pole namiotowe. - dodała po chwili.
- Że gdzie?! - myślałem, że się przesłyszałem.
- Na pole namiotowe. - powtórzyła, zmieniając swoją pozycję, z pół leżącej na siad.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
- Jak najbardziej, spróbujemy czegoś nowego. - odparła, na co ciężko westchnąłem. Poczułem jak w mojej kieszeni werci się Plagg, próbując mi tym samym przekazać jak bardzo będę tego żałować, ale postanowiłem go zignorować.

Posłusznie skręciłem w pierwsze pole namiotowe, jakie mijaliśmy. Rozglądałem się na boki w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do zaparkowania, gdy w oczy rzuciła mi się nasza ostatnia nadzieja.
Przy płocie, w równym rzędzie stały małe, drewniane domki letniskowe.
- Czy my mamy w ogóle namiot? - zwróciłem się do dziewczyny siedzącej po mojej prawej stronie, z nadzieją na odpowiedź przeczącą.
- Oczywiście, że mamy. - uśmiechnęła się szeroko. - Gdy byłam znacznie młodsza, często jeździłam z moimi rodzicami na camping, wtedy namiot był bardzo potrzebny. Tata przekazał mi go podczas naszej ostatniej wizyty u nich, pamiętasz? Powiedział, że nam się bardziej przyda i jak widzisz, miał rację. - mówiąc to gestykulowała rękoma, przez co miałem wrażenie, że za chwilę albo coś strąci, albo ja nimi oberwę, ale ostatecznie obeszło się bez żadnych szkód.

W pewnej chwili niemal, że podskoczyłem na siedzeniu, gdy pewien pan, zapukał w szybę mojego samochodu. Instynktownie opuściłem ją na dół i spojrzałem się na niego z zaciekawieniem. Jego włosy były w kolorze ciepłego mleka, co sugerowało, że mężczyzna najpiękniejsze lata swojego życia miał już za sobą. W tym samym odcieniu, były jego wąsy oraz kozia bródka. Jego spojrzenie, było głębokie, jak kubek gorącej czekolady. Na sobie miał lekko poszarpaną, czerwoną koszulę, w szwecką kratę, a na nogach miał wyblakłe dżinsy. Wróciłem wzrokiem z powrotem na jego twarz, na której malował się lekki uśmiech.

- Państwo do domku czy na pole? - zapytał.
- Do domk... - zacząłem.
- Na pole. - Marinette wychyliła się zza mojego ramienia.
- W takim razie proszę zostawić samochód na razie tutaj, a Państwo wybiorą sobie odpowiednie miejsce. - odparł, na co ja westchnąłem ciężko.

Oboje wysiedliśmy z auta i poszliśmy za nim.
- Wolicie bardziej na dziko czy na spokojnie? - zapytał niespodziewanie. Patrzyłem się przez chwilę na niego jak na kogoś kto przedawkował pewien biały proszek, ale zanim zdążyłem dojść o co mu chodziło, znów odpowiedziała mu Marinette:
- Myślę, że jak na jego pierwszy raz, to na spokojnie. - spojarzała na mnie, a ja nadal nie wiedziałem o czym oni mówią.
Mężczyzna jedynie pokiwał głową i zaprowadził nas na małą polanę, na której co jakiś czas rosły jabłonki. Dopiero wtedy zrozumiałem, o co im chodziło. Spojrzałem na niewielki lasek sosnowy po drugiej stronie pola i to właśnie tam musi być "na dziko".

- Wiesz, jak to się robi? - Marinette podeszła do mnie i włożyła w moje ręce ogromną, granatową torbę, na której narysowany był biały namiot, a obok niego różne napisy sugerujące model oraz markę przedmiotu.
- Oczywiście. - odparłem szybko. - Że nie. - dodałem w myślach. W rzeczywistości po raz pierwszy zobaczę namiot na oczy, nie mówiąc już o jego składaniu.
- Świetnie! - krzyknęła uradowana. - W takim razie możesz już zacząć, a ja szybko skoczę do toalety. - uśmiechnęła się niewinnie i poklepała moje ramię.

- To na pewno nie może być takie trudne, jak się wydaje. - powiedziałem, gdy była na tyle daleko, że nie mogła mnie usłyszeć.
- Na pewno. - odezwał się Plagg, który momentalnie wyleciał z mojej kieszeni, aby móc po obserwować sobie moje zmagania.

Wysypałem całą zawartość torby na trawę i dostałem "małego" ataku paniki, gdy nie dostrzegłem żadnej instrukcji.
Dobre kilka minut zajęło mi zorientowanie się, że nie jaka instrukcja, znajduje się na odwrocie torby.

Zacząłem, więc od rozłożenia granatowego materiału na trawie. Następnie starałem się zrozumieć do czego służą te wszystkie dziwne rurki. Badając strukturę jednej z nich, zbyt mocno ją zgiąłem, przez co załamała się na pół. Odetchnąłem z ulgą gdy ukazało się, że to nic złego, bo łamie się je po to, aby zajmowały mniej miejsca w torbie.

Połączyłem wszystkie w jedną całość, a następnie starałem się postawić je pionowo. Po kilku nieudanych próbach, sięgnąłem po tak zwane śledzie i młotek do wbijania ich w ziemię. Jednak i to nie pomogło i cała konstrukcja upadła na twardy grunt.
- Ugh... - jęknąłem rozczarowany.
- Widzę, że jednak przyda ci się pomoc. - Marinette wychyliła się zza drzewa i ruszyła w moją stronę. - Robisz wszystko nie tak. - zaśmiała się i zaczęła odczepiać połączone przeze mnie rurki. - Najpierw musimy włożyć je do środka tego materiału, w między czasie łącząc.
Potem, gdy wszystko będzie stabilne, można mówić o przyczepianiu tamtych sznurków śledziami. - tłumaczyła, pokazując palcami, na poszczególne przedmioty.

Jak można się domyślić, Marinette zrobiła to ode mnie dwa razy lepiej i przede wszystkim szybciej.

- Głodny jestem. - odezwałem się po jakimś czasie.
- Jak chcesz, to w bagażniku jest walizka Plagga, tam powinieneś znaleźć camembert.
- Nie ma. - Kwami wtrąciło się do rozmowy.
- Wszystko zjadłem. - na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, na co ja zamrugałem kilka razy oczami z niedowierzania.
- Dobra, to w takim razie musimy się wybrać się zjeść coś na mieście. - odparła Marinette, na co ochoczo pokiwałem głową.

Gdy już miałem wsiadać do samochodu, poczułem jej drobne dłonie na moim ramieniu.
- Nie przejdziemy się? To na pewno nie może być tak daleko, a w drodze powrotnej może wstąpimy na plażę? - spytała ściszonym głosem.
- Jasne! - przytuliłem ją, po czym złapałem na rękę i pociągnąłem w stronę miasteczka.

Faktycznie doszliśmy w miarę szybko, a droga nie dłużyła się zbytnio. Wspólnie wybraliśmy restaurację La Tablée, serwującą typowo francuskie dania.

Zajeliśmy stolik bardziej przy uboczu, aby być z dala od innych ludzi.
- To na co masz ochotę? - zapytała po chwili, a ja dopiero na te słowa wziąłem do ręki kartę dań.
- Ja myślę nad jakąś rybą, w końcu jesteśmy nad morzem, wypadało by jakiejś spróbować. - powiedziała, z uwagą skanując treść menu.
- Szczerze mówiąc, ja nie za bardzo przepadam za rybami, ale jak ty masz ochotę to proszę bardzo. - odpowiedziałem po chwili. - Chyba zdecyduję się na jakąś pizzę. - dodałem, na co ona przekręciła oczami, tak jak to robiła pod postacią Biedronki, za każdym razem gdy słyszała któryś z moich "słabych" żartów, lub po prostu kolejny niedorzeczny pomysł.

Po złożeniu zamówienia siedzieliśmy w milczeniu i zwyczajnie patrzyliśmy na siebie. Znaczy ja patrzyłem, bo ona ewidentnie uciekała wzrokiem gdzieś w dal. Głupio mi było przerwać tą niezręczną ciszę, ale po chwili spytałem:
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Poniewież podobno rozumiemy się bez słów Kotku. - zaśmiała się nerwowo. - Wybacz na chwilę, muszę iść do toalety. - mówiąc to złapała się za brzuch i pobiegła we wspomniane miejsce. Uniosłem jedną brew do góry, ale nic nie powiedziałem.

Wróciła po kilku minutach. Usiadła na krześle obok mnie, na jej twarzy widniało lekkie zmartwienie. Właśnie chciałem się zapytać, czy coś się dzieje, jednak przyszedł kelner z naszymi daniami. Postawił je przed nami, życząc nam smacznego.
- Nawzajem. - odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy, na co on i Marinette, spojrzeli się na mnie jak na idiotę, a ja nie rozumiejąc o co im chodzi, zabrałem się za jedzenie.

𝐖𝐞 𝐁𝐞𝐥𝐨𝐧𝐠 𝐓𝐨𝐠𝐞𝐭𝐡𝐞𝐫, 𝐌'𝐋𝐚𝐝𝐲 ~ Miraculous ✔︎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz