Początek. Chyba należy zacząć od momentu, kiedy moi rodzice się poznali. Jak to było? Moja matka miała chyba 22 lata. Dostała się do policji i razem ze znajomymi postanowiła opić to w barze. Bar jak każdy inny. Pijani faceci oglądający mecz. Stare krzesła i kanapy. Barman ledwo wyrabiał się z nalewaniem piw i przyjmowaniem zamówień. Noc jak każda inna. Totalny brak romantyzmu. Przynajmniej według mnie. Według mojej matki to była cudowna noc. Nieuleczalna romantyczka. Wracając od baru do stolika została popchnięta przez jakiegoś faceta i tym samym wpadła na innego, rozlewając na niego piwo. Zabawne. Nie? Cóż dla mnie było. Zwłaszcza kiedy usłyszałam, że to był właśnie mój ojciec. Przeprosiny. Propozycja odkupienia koszuli. Zapewnienie, że nic się nie stało. I tak 4 lata później skończyli na ślubnym kobiercu. Nadal nie rozumiem jakim cudem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Możnaby pomyśleć, że byli sobie pisani. Przecież mogła wpaść na każdego, a wpadła akurat na niego. Cóż... rok po ślubie moja matka zaszła w ciążę. Dokładnie tak, to ja byłam tym maluchem w jej brzuchu. Zapytałam ją kiedyś czy byłam planowana. Powiedziała, że tak. Szczerze? Wątpię. Już wtedy im się nie układało. 9 miesięcy później urodziłam się ja. Niespodzianka. Właściwie nigdy nie dowiedziałam się kto nadał mi imię. Szkoda. To pewnie też byłaby fascynująca historia.
Od kiedy skończyłam 5 lat, mój ojciec potajemnie uczył mnie wszystkiego o broni. Pistolety. Karabiny. Noże. Sztylety. Czasami nawet o maczetach. A to tylko ułamek broni, o której mnie uczył. Nigdy nie rozumiałam czemu to robił. Czy mnie to przerażało? A w życiu. No dobra, może na początku. Ale hej. Miałam 5 lat. Wojna? Śmierć? Pięcioletnie dziecko nawet nie wie o czymś takim. A mój ojciec postanowił nauczyć mnie o broni wszystkiego, co on sam wiedział. Jednak kiedy zobaczyłam ten błysk w jego oczach, gdy opowiadał mi o tych śmiercionośnych narzędziach... powiedzmy, że też to pokochałam. To była nasza mała tajemnica. Matka nie wiedziała, że ojciec zamiast bawić się ze mną w chowanego albo berka, uczył mnie o każdej możliwej broni na świecie. Uwielbiałam spędzać z nim czas. Był moim ulubieńcem. Matki prawie całymi dniami nie było w domu. Czasami nawet znikała na noc. Dlatego to właśnie do ojca przychodziłam, kiedy przyśnił mi się koszmar. On? Nigdy nie narzekał, że go budziłam. Brał mnie na ręce, zanosił do mojego pokoju i kładł się obok mnie. Opowiadał mi bajki. Dobra. Czasami mówił o broni. DOBRA. Częściej mówił o broni niż opowiadał mi bajki. Ale pomagało. Zasypiałam i wierzcie lub nie, ale spałam już do rana.
Nie zrozumcie mnie źle. Z matką też spędzałam czas. Uwielbiała śpiewać. Miała cudowny głos. Często czesała mi włosy. Bawiłyśmy się lalkami i innymi zabawkami, których miałam pełno. Dbała o mnie. Dawała mi wszystko czego potrzebowałam. Często przytulała. Była silna. W końcu pracowała w policji. Musiała użerać się z facetami, którzy twierdzili, że nie nadaje się do tej roboty. Tyle, że ona się nadawała. Może nawet za bardzo. Ojciec ją wspierał. Często mówił, że pójdzie do jej pracy i przywali każdemu kto twierdzi, że kobieta nie może odnieść sukcesu w policji. Nigdy oczywiście tego nie zrobił. A szkoda. Byłoby nawet ciekawie.
Czy oni naprawdę się kochali? Nie wiem. Może. Czy kochali mnie? Chyba tak. Chociaż nie jestem pewna.
Dwa miesiące przed moimi 7 urodzinami zostałam sama w domu. Matka była w pracy, a ojciec pilnie musiał wyjść coś załatwić. Dostał telefon. Podobno jego szef. Tak, on też pracował, ale bardziej w domu. Fakt, czasami wyjeżdżał. Nie było go tydzień, a później wracał z masą prezentów z innych krajów. Powiedział, że wróci za max 2 godzinki. No to zostałam sama. Przecież nie byłam dzieckiem. Chyba każde dziecko czasami tak mówi i myśli, no nie? Ale wierzcie lub nie, dzieci cholernie się nudzą, kiedy zostają same. Ja też się wtedy nudziłam. No więc zaczęłam chodzić po domu. Było jedno pomieszczenie do którego ani ja, ani moja matka nie miałyśmy wstępu. Biuro mojego ojca. I nie uwierzycie, ale wtedy go nie zamknął. Spieszył się. Był zdenerwowany. Wyczułam to w jego głosie i w jego zachowaniu. W końcu zawsze zamykał te cholerne drzwi. Jak to dziecko, weszłam tam. Z czystej ciekawości. Podobno im dłużej się czegoś komuś zabrania, tym bardziej ten ktoś to chce. No i tak było ze mną. Bardzo chciałam zobaczyć co on tam ma. Weszłam. Biurko. Szafy. Półki na książki. Totalna nuda. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czemu on tak bardzo tego strzeże. Nie chciał, żeby ktoś się dowiedział jak bardzo jest nudny? Możliwe. Chciałam wyjść. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie pootwierała kilku szaf. W większości były jakieś segregatory, papiery, zdjęcia. Totalna nuda. Otworzyłam szafkę w biurku. I wiecie co? Pusto. Spodziewaliście się sejfu? Ja też. A przynajmniej czegoś ciekawego. W filmach zawsze jest coś ciekawego. Ale tam nie było, więc usiadłam na podłodze. No i bingo. Pod biurkiem była zamocowana broń. FN Five-Seven. Obustronny bezpiecznik. Coś pięknego. Wzięłam go. Wyjęłam amunicję i pobiegłem do salonu się bawić. No i to był właśnie początek końca.
Biegałam po salonie. Skakałam po meblach. Celowałam w niewidzialnego wroga. Miałam super zabawę. No i nie usłyszałam jak trzasnęły drzwi. Stałam na środku pokoju, tyłem do drzwi. Obracałam się z wyciągniętą przed siebie bronią. Jak gdybym szukała przeciwnika. No i znalazłam. W drzwiach stała moja matka. Kiedy zobaczyła mnie z bronią o mało nie zeszła na zawał. Podbiegła do mnie i wyrwała mi broń. Zaczęła ją dokładnie oglądać.
- To nie jest moja broń. - powiedziała bardziej do siebie niż do mnie.
No tak zapewne pierwsza myśl, która pojawia się w głowie gliny, który widzi swoje dziecko z bronią to "Gdzie popełniłem błąd? Gdzie zostawiłem tą cholerną broń?"
- FN Five-Seven. Obustronny bezpiecznik. - powiedziałam jak gdyby nigdy nic.
Tak, wiem. Powinnam siedzieć cicho i nic nie mówić.
- Skąd to masz? - zapytała.
Patrzyła na mnie morderczym wzrokiem. Widziałam, że ma ochotę kogoś zabić, rozszarpać. W końcu ktoś dał jej małej córeczce broń.
- Gdzie jest twój ojciec? - zapytała.
Stałam tam, patrząc na nią. Wtedy dopiero zrozumiałam, że popełniłam błąd. Nie powinnam była mówić nazwy pistoletu. Nie powinnam go nawet brać. Dlatego nic nie mówiłam. A ona? Ruszyła wściekła na górę. Ja? Ja ruszyłam za nią. No bo co miałam zrobić? Stać tam dalej? Po co? Zabawa się skończyła. Jak możecie się spodziewać nie znalazła ojca. Za to weszła do jego gabinetu. Położyła broń na biurku i zaczęła przeglądać jakieś papiery. Później szafy i biurko.
- Tata nie chciałby, żebyśmy tu były. - powiedziałam.
Zrobiłam to tak cicho, że do dzisiaj jestem w szoku, że ona to usłyszała.
- A chciałby, żebyś bawiła się jego bronią?! Bo stąd ją masz prawda?!
Tak, krzyczała. Pierwszy raz była tak wściekła. A przynajmniej pierwszy raz JA widziałam ją taką wściekłą. Normalne dziecko pewnie rozpłakałoby się i powiedziało wszystko jak na spowiedzi. No ale pewnie zauważyliście już, że raczej nie byłam normalnym dzieckiem. Normalnym dorosłym też raczej nie jestem. Więc stałam tam i patrzyłam na nią. Oparła się o biurko i spuściła głowę.
- Idź do salonu i siedź tam dopóki nie przyjdę.
Cóż może nie byłam normalnym dzieckiem, ale posłuchałam. Siedziałam sama w salonie. Godzinę, może półtorej. Później matka do mnie przyszła. Rzuciła na stół jakąś teczkę, a na nią położyła broń i amunicję.
- Nawet nie próbuj tego dotknąć. - powiedziała i jak gdyby nigdy nic poszła do kuchni.
Zrobiła obiad. Lubiłam, kiedy gotowała. Wyglądała wtedy na taka spokojną, a to co ugotowała zawsze było pyszne. Tym razem wcale nie wyglądała na spokojną. Rzucała wszystkim. Byłam w szoku, że czegoś nie rozwaliła. Ale obiad dalej był pyszny. Dalej zadawała mi pytania. Kiedy ojciec wyszedł? Gdzie poszedł? I wiele innych. Na żadne nie odpowiedziałam. W sumie nie wiem dlaczego. Dlatego że miała na sobie mundur? Może. Dlatego że chciałam chronić ojca? Może. Jedno jest pewne. Nieważne jak bym się zachowała, nieważne co bym powiedziała, nic nie zmieniłoby faktu, że wszystko dążyło do nieuchronnego końca. Jadłyśmy w ciszy, kiedy moja matka zrozumiała, że nic nie powiem. Później w ciszy siedziałyśmy w salonie. Ona na kanapie, ja zwinięta na fotelu. Pewnie myślicie, że mój ojciec już nie wrócił co? No i mylicie się. Wrócił. Wieczorem, nie dwie godziny po wyjściu, tak jak mi powiedział. Ale wrócił, prawda?
Kiedy tylko usłyszałam trzaśnięcie drzwi, pobiegłam go przywitać. Przytuliłam się do niego, a on wziął mnie na ręce i mocno przytulił. Spojrzałam na niego. Miał rozcięty łuk brwiowy. A knykcie u ręki, którą głaskał mnie po głowie i twarzy miał zdarte do krwi. Wtuliłam się w niego.
- Wszystko będzie dobrze pszczółko. Teraz już wszystko będzie dobrze.
Tak, mówił na mnie pszczółko. Dlaczego? Bo jak miałam 4 lata fascynowały mnie pszczoły. Tyle, że wcale nie miało być dobrze i ja to czułam. Wtedy zaczęłam płakać. Chciałam powiedzieć, żebyśmy wyszli, żebyśmy odeszli. Zostawili mamę w salonie. Na kilka dni. Może by ochłonęła. Ale nic nie powiedziałam. Przytuliłam się mocniej. Ze mną na rękach poszedł do salonu. Najpierw spojrzał na mamę, która siedziała z łokciami opartymi na kolanach. Później przeniósł wzrok na stolik, na którym leżała teczka i broń. Znów na matkę, która zdążyła wstać. Przytulił mnie jeszcze raz. Najmocniej jak się dało. Ja zrobiłam to samo, wciąż płacząc.
- Idź do pokoju pszczółko, ja zaraz tam przyjdę.
- Kocham cię.
Tak. Powiedziałam te dwa słowa. Poszłam na górę do swojego pokoju. No i to był pewnie kolejny błąd. No bo przecież gdybym została tam z nimi, to wszystko mogło potoczyć się inaczej no nie? Chyba. Przynajmniej ja tak myślę.
- Co ty sobie do cholery myślałeś przynosząc do domu broń?! Wróciłam do domu, a twoja córka biegała z nią po salonie! Gdyby zrobiła sobie krzywdę?! Co wtedy?! I czym ty się właściwie zajmujesz?! Co to są za papiery?! W co ty grasz do cholery?!
Tak, słyszałam jak matka krzyczała. Próbowałam nawet usłyszeć co mówił ojciec, ale on nie krzyczał. Może nawet mówił szeptem. A może matka nie dawała mu dojść do słowa, bo jedyne co słyszałam z jego strony to "Spokojnie, daj mi to wyjaśnić.". No więc, stałam w swoim pokoju, przy drzwiach, słuchając jak moja matka zadaje kolejne pytania. Później po prostu na niego krzyczała, oskarżała o kłamstwa. Cisza. Kroki na górę. Odsunęłam się od drzwi i czekałam, aż ojciec przyjdzie mnie przytulić. Jak możecie się spodziewać, nie przyszedł. No ale czekałam. W tym czasie ojciec pewnie pakował swoje rzeczy. A może to matka go pakowała, a on prosił, żeby dała mu szansę. Nie wiem. Później znów usłyszałam kroki. Trzaśnięcie frontowych drzwi. Wybiegłam z pokoju. Pobiegłam w dół i rzuciłam się na drzwi. Matka jednak była szybsza. Złapała mnie w pasie i przyciągnęła do siebie. Przytuliła mnie. Ja? Ja krzyczałam, płakałam, kopałam i wymachiwałam rękami. Błagałam nawet, żeby wrócił. Nie wrócił. Już nigdy. Wyszedł. Zostawił mnie. Po prostu odszedł.
Kiedy się już uspokoiłam, matka zaniosła mnie do mojego pokoju i położyła mnie do łóżka. Wtedy dopiero na nią spojrzałam. Z jej policzka delikatnie sączyła się krew. Nie, to nie mój ojciec ją uderzył. On nigdy by tego nie zrobił. To ja w szale zadrapałam jej policzek. Zauważyła, że na to patrzę.
- Nic się nie dzieje. Będzie dobrze. Idź spać króliczku.
Po tym po prostu wyszła i zamknęła drzwi od mojego pokoju. Pewnie w nocy spakowała wszystkie rzeczy ojca, bo jak rano wstałam to drzwi do jego gabinetu były w pełni otwarte i nic tam nie było. Poza meblami oczywiście. Wszystkie jego rzeczy zniknęły z domu. To tak jakby jednego dnia ktoś istniał, a drugiego wszechświat postanowił go wymazać. Matka nic o nim nie wspominała. Ja nie pytałam. On nie wrócił.
Niecały rok później dalej udawałyśmy, że nic się nie stało. Żyłam tak jakbym nigdy nie miała ojca. Czy było to łatwe? Nie. Nie było. To było okropne. Zwłaszcza, kiedy w dzień ojca mieliśmy przeprowadzić ojców do szkoły. Wszyscy z klasy przyszli z ojcami. A ja? Ja przyszłam sama. No bo z kim miałam przyjść? Z mamą? No więc zostałam tylko ja i moja matka. Dziadków nigdy nie poznałam. Rodzice mojej matki pokłócili się z nią, kiedy postanowiła wstąpić do policji. Od tamtego czasu nie utrzymywała z nimi kontaktu. Nie było ich nawet na ślubie. Rodzice ojca? W sumie można stwierdzić, że nie istnieją. On nigdy o nich nie mówił. Matka kiedyś wspomniała coś, że to drażliwy temat. No to nie pytałam.
No więc niecały rok później dzień zaczął się jak każdy inny. Wtorek. Poszłam do szkoły. Niezapowiedziana kartkówka. Nudy. Docinki znajomych z klasy. Szybko rozeszła się wieść, że mój ojciec już z nami nie mieszka. A wiadomo nie od dziś, że dzieci to małe potwory. Tak więc w szkole cały czas mi dogryzano. Ale przecież to nie była moja wina, że ojciec nas zostawił... a może? W końcu gdybym nie wzięła tego pistoletu, matka by się nie dowiedziała. No ale mniejsza. Wracałam do domu sama, jak zawsze z resztą. Nie byłam duszą towarzystwa. Z resztą teraz też nie jestem. Już z daleka zauważyłam, że ktoś siedzi na schodach przed domem. Na początku chciałam zawrócić, schować się gdzieś i poczekać aż sobie pójdzie. No bo to mógł być porywacz, nie? Tyle że ten ktoś mnie zauważył. Zawołał moje imię i pomachał do mnie. Rozpoznałam jego głos, więc bez zastanowienia ruszyłam przed siebie. Okazało się, że to był kolega z pracy mojej matki. Był w mundurze, więc pewnie był na służbie. Podeszłam do niego i stanęłam przed schodami.
- Usiądź. - powiedział i poklepał schody obok siebie.
- Gdzie mama? - zapytałam.
Wiedziałam, że zawsze pracowali razem.
- Posłuchaj. Dzisiaj nie pracowałem z twoją mamą. Twoja mama pojechała na zgłoszenie z kilkoma innymi funkcjonariuszami.
- No to co pan tu robi? - przerwałam mu i obejrzałam się za siebie.
Wtedy z radiowozu wyszedł inny mężczyzna. Pokręcił głową na nie. Nie wiedziałam o co chodzi, więc wróciłam wzrokiem do znajomego matki. Ten uniósł dłoń dając znak tamtemu, że zrozumiał, po czym opuścił głowę.
- Słuchaj mała. Coś tam poszło nie tak. Nie wiem co, nie było mnie tam, ale twoja mama została postrzelona. Trafiła do szpitala w dość niepewnym stanie.
- Czyli jest pan tu, żeby mnie do niej zabrać? - zapytałam.
No tak byłam naiwna, wiem.
- Twoja mama odeszła. - powiedział.
Na początku nie do końca zrozumiałam o co mu chodziło. Patrzyłam na niego bez słowa, bez większego wyrazu na twarzy. Wtedy poczułam rękę na ramieniu. To był ten drugi policjant.
- Przykro mi mała.
- Ale dokąd odeszła? - zapytałam.
Jak jakaś idiotka, wiem. Ale na swoją obronę, wtedy miałam jakąś nadzieję.
- Twoja mama zmarła.
Te słowa uderzyły mnie tak, jakby ktoś wymierzył mi cios prosto w brzuch. Momentalnie zaczęłam płakać. Usiadłam na ziemi i zaniosłam się głośnym szlochem. Nie wiem ile czasu tam siedziałam. Właściwie nic z zewnątrz do mnie nie docierało. No może urywki, z których zrozumiałam, że mój ojciec jest albo poza zasięgiem całej ludzkości i nie da się go znaleźć, albo nie żyje. Nie jestem pewna. Nie do końca wtedy kontaktowałam. Jeden z nich w pewnym momencie odszedł, a znajomy matki przykucnął przede mną.
- Bardzo mi przykro mała, ale będzie dobrze.
Kolejna osoba, która powiedziała, że będzie dobrze. Otóż nie było. No bo jak mogło być? W niecały rok straciłam obu rodziców. Co zrobiłoby normalne dziecko? Pewnie zaniosłoby się większym płaczem. Może wtuliłoby się w kogokolwiek. Może by się uspokoiło. Co zrobiłam ja? Wstałam i zaczęłam biec. Nie do domu. Wręcz przeciwnie. Chciałam się znaleźć jak najdalej, więc biegałam przed siebie. Słyszałam jak mężczyzna mnie woła. Myślę, że nawet na początku próbował mnie dogonić, ale byłam dość zdeterminowana. Naprawdę chciałam uciec. Uciec od bólu. Uciec od porzucenia. Uciec od ludzi, którzy mnie okłamują. Ale jak teraz widać, nigdy przed tym wszystkim nie uciekłam. Pewnie nigdy nawet nie byłam blisko.****
Mam nadzieję, że póki co historia Wam się podoba, a jeżeli tak to zachęcam do pozostawienia gwiazdki pod rozdziałem. Będę bardzo wdzięczna :)
CZYTASZ
Running away | Bucky Barnes
Fanfiction| Bucky Barnes "Czasami ucieczka jest jedyną opcją." "Wszystko będzie dobrze" "Ostatni raz kiedy ktoś mi to powiedział, nie skończył się dobrze." "W pewnym sensie jesteśmy podobni. Ty uciekasz od uczuć i poczucia winy, ja uciekam od samej siebie." ...