6. Serce lasu

126 16 9
                                    

Jak się okazało, ich śniadanie było wybrakowane — to jest jego część magicznym sposobem zniknęła, wygryziona przez drobne ząbki. Ząbki te, jak się okazało, należały do niewielkiej istoty przypominającej nieco wróżkę w lśniącym srebrnym stroju, siedzącej jak gdyby nigdy nic wśród sucharków i usiłującej uporać się z opakowaniem, w który było zawinięte jedzenie. Na widok Hermiony sięgającej w jego stronę stworzonko wydało z siebie serię niezrozumiałych, skrzekliwych dźwięków i zaczęło bezradnie trzepotać skrzydełkami — przezroczystymi i świecącymi, trochę jak u ważki. Nie miało nawet dokąd uciekać, bo Hermiona odcięła drogę na wolność, więc przestraszone przykleiło się do ściany. Hermiona zamarła, nie chcąc mu zrobić krzywdy; przyglądała mu się jednak z niejaką fascynacją, jako że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Istotka wyglądała zresztą na magiczną, bo z jej skrzydełek sypał się pył i nawet miedziane włosy zdawały się świecić, lecz jednocześnie na jej twarzyczce malowała się chorobliwa bladość, a kończyny dygotały.

Mimo wszystko wyglądała znajomo — możliwe, że pojawiła się w jakiejś książce albo na obrazie.

— Nie bój się — powiedziała cicho. — Nic ci nie zrobię.

Nie miała gwarancji, że stworzenie rozumie angielski, więc starała się pokazać poprzez ostrożne ruchy, że ma dobre intencje. Sięgnęła powoli po książkę o rumuńskim folklorze i przekartkowała ją, szukając opisu adekwatnego do istoty, którą miała przed sobą. Ku swojemu zaskoczeniu trafiła na takowy już na jednej z pierwszych stron.

Sânziană. Istotka nazywała się sânziană i była całkiem popularna w rumuńskim folklorze; najwyraźniej pełniła podobne funkcje do europejskich wróżek, choć brakowało im jakiejkolwiek złośliwości. Według książki służyły jako pomocnicy Ileany Cosânzeany, przedstawianej jako królowa wróżek; byłą chyba też tą samą istotką, która podkradała mięso podczas festiwalu w Doldorze.

Hm. Interesujące.

Hermiona zamknęła książkę i z nową fascynacją przyjrzała się istotce, która nie zmieniła ani na jotę pozycji. Chcąc pokazać swoje dobre intencje, sięgnęła po jedną z kanapek zapakowanych przez Andreia i podała jej połowę sânzianie. Ta sięgnęła po oferowane jej jedzenie, chociaż nieufnie; wkrótce jednak cały kąsek zniknął dzięki ostrym ząbkom, a wraz z nim okazywana Hermionie nieufność. Pomogła również zaoferowana przez Hermionę woda, po której sânziană poczuła się chyba nieco lepiej, bo zaczęła odzyskiwać kolory.

Bliższa inspekcja, na którą sanziana niechętnie zezwoliła, wykazała obecność rany w dolnym prawym skrzydle. Hermiona nie miała pewności, czy proste zaklęcie leczące podziała na stworzenie z folkloru, ale postanowiła przynajmniej spróbować — i chwilę później nie było już śladu po rance ani spływającej po skrzydłach krwi.

Ku zaskoczeniu zarówno Hermiony, jak i Charliego sânziană najwyraźniej nie miała zamiaru ich opuszczać, chociaż zupełnie wydobrzała. Usiadła na podłokietniku przedzielającym przednie siedzenia, zajadając się kolejnym sucharkiem, a potem niewinnie zamrugała oczami na zadane po rumuńsku pytanie, czy chce z nimi jechać. Wobec takiego rozwoju sytuacji Charlie i Hermiona zjedli swoje własne śniadanie, popili resztką herbaty z termosu i wreszcie zapięli pasy.

Burza minęła już dawno, lecz pozostawiła na drodze sporo śladów — przewrócone drzewa, gałęzie leżące na trasie, całe mnóstwo zalegających liści, gigantyczne kałuże, które za każdym razem spowalniały samochód. Pojazd nie był w ogóle przygotowany na tego rodzaju warunki — ani na błoto, w którym grzęzły koła, ani na śliską, nierówną nawierzchnię usłaną burzowymi prezentami. Wielokrotnie musieli używać własnych różdżek, żeby usunąć przeszkody i trochę dopomóc staremu autku w dość karkołomnej przeprawie.

światła nocy | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz