Rozdział 1

25 1 0
                                    

Wszyscy z niecierpliwością czekali na ostatni dźwięk dzwonka w tym piątkowym dniu. Jeszcze tylko trzy... dwa... jeden... wolność! Nie chodzi o to, że lekcje pana Robinsona były nudne. Po prostu najzwyczajniej w świecie nikt nie mógł się przyzwyczaić po przerwie wakacyjnej, aby znów siedzieć w szkole.

- Williams! - zawołał nagle nauczyciel, podczas gdy cała klasa zdążyła już wyjść z sali.

- Tak panie profesorze? - zapytała Natasha, dobrze wiedząc co zaraz usłyszy z ust mężczyzny.

- Chodzi o twoje oceny - zaczął niepewnie - Minął dopiero miesiąc od rozpoczęcia szkoły, a ty już zdobyłaś pięć jedynek. Wiem, że ostatnie wydarzenia były dla ciebie bardzo trudne, ale jesteś zdolną dziewczyną, którą stać na więcej, dlatego będziesz mogła poprawić te oceny.

- Ile mam czasu na przygotowanie?

- Nie mogę Ci dać więcej niż dwa tygodnie

Świetnie! Nie dość, że będzie musiała szczerzyć się na kolacji z rodziną Sanchez jak głupia, to jeszcze facet karze jej poprawiać fizykę, której nigdy zresztą nie lubiła i nie rozumiała. Mimo wszystko odpowiedziała grzecznie, że zrobi wszystko co w jej mocy, aby poprawić te oceny. Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym dziewczyna wyszła z sali.
Przed klasą czekali na nią Clerie - jej młodsza siostra i Truman, najlepszy przyjaciel Nat. Jednak zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć na widok blondynki, ta wypaliła nagle:

- Robinson mówi, że muszę poprawić oceny, bo inaczej będę miała słabe szanse, aby się dostać na college - powiedziała z zakłopotaniem z głosie.

- Może trzeba się było uczyć, a nie puszczać starszym chłopakom? Nie sądzisz Williams?

Natasha wszędzie poznałaby ten głos Courtney Adams, której zresztą nienawidziła. Jednak w tej chwili nienawidziła jej najbardziej na świecie za wypowiedzenie tych słów.

- Cholera Courtney ona została zgwałcona. Wcale się nie puszczała! - stanął w obronie przyjaciółki Truman.

- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy suko! - warknęła Clerie chwytając siostrę za ramię - Chodź Nat, idziemy...

Jednak Natasha stała jeszcze przez chwilę patrząc prosto w oczy tej kopiąco uśmiechającej się do niej brunetki, która nic o niej nie wiedziała. Myślała, że nikt nigdy więcej nie będzie poruszał tego tematu. Najwyraźniej się myliła... Zaufała komuś, kogo naprawdę kochała, kto myślała, że ją rozumie i wspiera, a ten potwór ją tylko wykorzystał i zrobił coś okropnego w brew jej woli.
Jej siostra widząc to, że zaczyna znowu rozmyślać o tamtych wydarzeniach, szarpnęła ją delikatnie, po czym wyszli z budynku.

- Bruce dostał za swoje. Nat, naprawdę nie warto do tego... - zaczął ją pocieszać najlepszy przyjaciel - Nie warto do tego wracać.

- Truman, nie chcę o tym teraz gadać - wystarczyło jej, że słyszała po tysiąc razy słowa typu " Już wszystko dobrze", " To nie twoja wina ", "Dostał za swoje ", " Już cię nie skrzywdzi " - Naprawdę wystarczy mi, że dziś wieczorem mamy kolację z jego rodziną w naszym domu.

- Pamiętaj, że to tylko w sprawach biznesowych - pocieszyła ją młodsza blondynka - Jeżeli nie dasz rady to przecież nie będziesz musiała tam siedzieć.

- Wiem o tym dobrze. Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam żalu do jego rodziny. Po prostu ciężko mi z tym, że to kiedyś mogła być i moja rodzina - westchnęła Natasha.

Firma ojca Natashy i Clerie od kilku lat współpracowała z firmą ojca ex Nat. Bruce i Natasha byli ze sobą przez ponad rok. Na początku wszystko było wręcz idealnie, prezenty, wspólne wyjścia. Jednak z czasem Bruce zakazywał jej spotykać się z innymi, kontrolował ją i chciał mieć tylko dla siebie. W końcu pewnego razu dziewczyna już tego nie wytrzymała i przyszła do niego, aby powiedzieć, że to koniec. Wtedy chłopak wpadł w jakąś furię. Szarpał nią, uderzył wiele razy, aż w końcu zgwałcił. Tamtego tragicznego dnia nikogo nie było w domu ani Natashy ani Bruce'a. Dziewczyna obudziła się już w szpitalu, gdzie policja złożyła od niej zeznania, a potem zgarnęła chłopaka. Jedyne czego Nat nie mogła zrozumieć, to tego, że tak naprawdę jako główna ofiara była najmniej poinformowana w sprawie Bruce'a. Wiedziała, że aktualnie siedzi. Ale nie wiedziała gdzie i na jak długi czas. Rodzice nie chcieli jej o tym poinformować, mimo tego, że prosiła ich o to wiele razy. Natasha nie moga także pojąć, dlaczego jej własny ojciec wciąż współpracuje z ojcem jej gwałciciela. Nie była ona jednak typem buntowniczki, więc nigdy nie wygarnęła mu jak bardzo jest to dla niej ciężkie. Z resztą Bruce był teraz w więzieniu i nie mógł jej już zrobić krzywdy.
Dziewczyny pożegnały się z Trumanem, po czym podążyły w stronę własnego domu. Już miały otworzyć drzwi, aż w pewnej chwili usłyszały, że z domu obok ktoś otwiera drzwi. Zobaczyły wysokiego, ciemnookiego chłopaka o króczoczarnych włosach, który właśnie wyprowadzał psa rasy terier o imieniu Wally. Ten widok wydał im się nieco zabawny, ponieważ zwierzę w porównaniu do chłopaka wyglądało prędzej jak mała zabawka dla dzieci.

- Cześć, Ben - zaczęła niepewnie Clerie widząc minę chłopaka.

Ten jednak momentalnie skierował swój wzrok na nie, tak jakby został wyciągnięty z jego własnej świątyni dumania. Błyskawicznie odpowiedział jednak:

- Cześć Williams - po czym zapadła cisza.

Trwałaby ona zapewnę jeszcze, gdyby nie Wally, który wyczuł zapach Natashy. Dobrze to znał, dlatego pobiegł do niej radośnie merdając ogonem. Pociągnął za sobą przy tym i właściciela, który znalazł się teraz tak blisko swojej sąsiadki, że ich twarze niemal stykały się ze sobą. Clerie widząc wzajemnie ich miny z trudem powstrzymała śmiech.
Znów zapadła głęboka cisza. Natasha mimo tego, że z boku słyszała cichy chichot siostry, przez ułamek sekundy poczuła, że nie ma nikogo na świecie oprócz jej i Bena. Nigdy w życiu nie znajdowala się tak blisko niego. Był inny niż Bruce, łagodniejszy, ale i tak czuła się przy nim bezpiecznie. Patrzyła prosto w jego kasztanowe oczy i poczuła coś czego nie potrafiła nazwać.

- Będziesz dzisiaj na kolacji? - zapytała cała czerwona na twarzy Natasha.

- Chyba nie mam wyjścia - odpowiedział, powoli wyplątując się ze smyczy, w którą zaplątał ich Wally.

Chłopak rzucił im jeszcze szybkie spojrzenie i powiedział:

- Do zobaczenia Williams.

- Do zobaczenia Sanchez - odpowiedziała nieco zmieszana Nat.

Beniamin uśmiechnął się i pociągnął lekko za sobą zwierzaka, który teraz plątał się pomiędzy nogami Clerie.

Natashę przerażało trochę to co się właśnie wydarzyło. Oczywiście wiedziała, że istnieje ktoś taki jak Ben i on z pewnością wiedział o jej istnieniu. Jednak gdy przebywała w domu Sanchezów Ben mimo wszystko nigdy z nią nie rozmawiał i wydawał się obcy. A teraz wydał się jej tak bliski, jakby to znała od zawsze. Ale nie! Nie mogła tak nawet myśleć, przecież on był...

- Wchodzisz, czy mam ci wysłać specjalne zaproszenie? - zapytała ironicznie młodsza blondynka, wyciągając ją z zamyślenia.

- Co? A tak, idę - spostrzegła się Nat, która nadal sama nie wiedząc czemu, wciąż patrzyła, za oddalającym się bratem Bruce'a.

𝑻𝒊𝒍𝒍 𝒅𝒆𝒂𝒕𝒉Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz