1

13 2 0
                                    

Jestem osiemnastoletnim człowiekiem, jednym ze stutysięcznej populacji żyjącej w naszym odizolowanym dystrykcie. Żyjemy w potwornej biedzie. Ludzie chorują i giną na ulicach, nie starcza nam jedzenia i leków. Żyjemy na niewystarczającym terenie, przez co często dochodzi do potyczek. Ludzie z większym wpływem mają pola uprawne pod własnością. Ci niżsi rangą mogą jedynie szukać u nich pracy bądź zdać się na ich łaskę, niestety to drugie w większości oznacza śmierć. Sami doprowadzamy ludzkość do wyginięcia. Otacza nas potężny mur, zabezpieczony czymś na wzór pola magnetycznego. Nikomu nie udało się uciec mimo licznych śmiałków. A co roku potworne, demoniczne stworzenia zabierają sto osób. Nikt z nich nigdy nie powrócił.

***

Idziemy z ojcem po deski do Josha, aby zabarykadować dom, w ciągu kilku godzin zacznie się coroczna rzeź. Wszyscy chowają się w piwnicach lub szopach, bezdomni nie mają gdzie się podziać, więc można ich znaleźć między uprawami lub w zagrodach zwierząt.

- Bierzcie i się chowajcie. - Josh, przyjaciel rodziny, otworzył nam drzwi swojego niewielkiego domku i od razu wcisnął deski do rąk. - Nie wiemy o której przybędą ONI.

- Dziękujemy, naprawdę doceniamy, co dla nas robisz. - ojciec uśmiechnął się czuje - Bądźcie bezpieczni, pozdrów żonę.

I odeszliśmy. Wracaliśmy przez błotniste ulice między domami. Musieliśmy omijać pełno kałuż, niedawno padał deszcz. W powietrzu jeszcze unosiła się wilgoć a zza chmur powoli wychodziło słońce. Za to na drodze nie zastaliśmy żywej duszy, wszyscy już byli pochowani. Mieszkamy blisko Josha, więc nas też za chwilę miało już nie być. Ale usłyszeliśmy płacz dziecka i nagle zza budynku wyszła malutka dziewczynka w białej ubłoconej sukience. Miała około 4 lata i kręcone, blond włosy. Jej błękitnoniebieskie, zapłakane oczy były zapuchnięte i zalane łzami. Trzęsła się i wystraszona spojrzała mi prosto w oczy. Dostrzegłem w nich strach, dobrze wiedziała co się szykuje.

- Co się stało? - ojciec przykucnął i wyciągnął dłoń do małej, ale ona odskoczyła.

- Po.. pomocy... - dziewczynka się jąkała.

- Zgubiłaś się? Gdzie twoi rodzice?

- Moja siostja.. - wskazała ręką za domy, na pole w kierunku, z którego przyszła.

- Zabierzemy cie do domu, a jutro poszukamy twoich rodziców, dobrze? - ojciec złapał dziewczynkę za rękę, ale mała się wyrwała i pobiegła skąd przyszła.

- Czekaj! - rzuciłem drewno i pobiegłem za nią, nie mogłem jej tu zostawić na śmierć z rąk demonicznych sworzeń. Nigdy ich nie widziałem, ale słyszałem, że są okropne, nie wyobrażam sobie co musiałoby czuć takie dziecko przy kontakcie z nimi.
Gdy dogoniłem małą, złapałem ją na ręce. Na początku zaczęła się wyrywać.

- Gdzie ona jest? Gdzie twoja siostra? - uspokoiła się i wskazywała drogę.
Biegłem najszybciej jak mogłem, chciałem szybko złapać drugą dziewczynkę i zabrać do domu, gdzie będziemy na pewno bardziej bezpieczni niż tutaj. Nie zapomniałem też o ojcu, musiałem mu pomóc z barykadą. Po chwili biegu trafiliśmy na pole kukurydzy, było to niebezpieczne miejsce, szczególnie w tym czasie, gdy ukrywali się tam bezdomni.

- Natalie! Natalie! - mała zaczęła wołać siostrę po imieniu, ja także jej wtórowałem.

Biegaliśmy tak między kukurydzą, wołając imię zagubionej, ale po dziewczynce nie było śladu. Ślizgałem się w błocie, często zahaczając o liście upraw. Pędziłem przed siebie rozglądając się po bokach. Nagle zobaczyłem białą plamkę, zawróciłem dwa metry i wbiegłem w ścieżkę między kukurydzą. A tam trzęsła się Natalie, wyglądała dokładnie jak siostra, ale była kilka lat starsza. Mokre włosy opadały jej na twarz, a im bliżej byliśmy tym większy lęk widziałem w jej oczach. Nie miałem pojęcia, co doprowadziło dzieci do takiego stanu, ale musiało to być coś potwornego. Nie wiedziałem też, czy w ogóle uda nam się odnaleźć ich rodziców. Zawsze mogłyby zamieszkać u nas, matka co prawda jest chora, ale z ojcem byśmy sobie poradzili. Mógłbym się zatrudnić na kolejną zmianę u zamożniejszej rodziny.

- Przepraszam. - z przemyśleń wyrwał mnie cichy głos, niemal szept, odnalezionej siostry.

W tym momencie tuż zza jej pleców zaczął wyłaniać się ciemny kształt. Jego kontur był nieoczywisty, jakby stworzony z tysiąca małych istot połączonych w jedno stworzenie. Zaczął się rozrastać i zza placów dziewczyny wyłaniały się kolejne części. Zaraz po garbatym karku, mogliśmy ujrzeć niżej osadzoną głowę, bez ust i nosa, ale z parą ogromnych oczu, niby tuneli wydrążonych w ciele. Potem pojawiły się odnóża, długie i cienkie, zakończone ogromnymi szponami, które z łatwością mogłyby pochwycić człowieka. Dosłownie po chwili zobaczyliśmy monstrum w pełnej krasie. Było ogromne, wysokością przewyższało 5 dorosłych mężczyzn. Patrzyło na nas przechylając głowę. Zamarłem w bezruchu. Strach mnie sparaliżował. Zapomniałem, że trzymam w rękach dziecko, że przy drodze czeka ojciec i że znaleźliśmy Natalie. Widziałem tylko dwa niekończące się tunele, niby oczy, w tej dziwnej, żywej masie. Nie wiedziałam czy patrzę na jedno ogromne czy tysiące mikroskopijnych stworzeń.

- ONI mnie zmusili, proszę uratuj Izzy. - odezwała się Natalie, która nadal stała w bezruchu.

To wszytko nie miało sensu. Dopiero po chwili dotarło do mnie kim byli ONI. To demony, rzeź się rozpoczęła.
Bestia nie czekała dłużej, rzuciła swe łapska na dziewczynę, za którą się kryła. I jednym ruchem porwała jej ciało. Natalie nawet nie krzyczała, nie próbowała się ratować. Poddała się całkowicie demonowi. Potwór przysunął rękę ze schwytaną do twarzy, a potem sprytnie zapchał ciałem jeden z pustych oczodołów. Dziewczyna zaczęła się zatapiać w głębi. Gdy prawie całe jej ciało zostało pochłonięte krzyknęła, najtragiczniejszym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałem: „UCIEKAJ!!!". Potem zniknęła w środku tunelu, a ślepia bestii znów wypełniła pustka. Teraz zostaliśmy tylko my, ja i Izzy. Nie mogłem pozwolić, aby zabrali i ją. Zacząłem biec w stronę domu, to pierwsze co zdołałem zrobić. Moje stopy ledwo dotykały ziemi i już się podnosiły, aby wykonać kolejny sus. Przyciskałem małą do klatki  piersiowej, tak mocno jak tylko mogłem, aby nie zrobić jej krzywdy. Dziewczynka przez cały czas pozostawała bez reakcji. Musiałem ją uratować za wszelką cenę.
Wybiegając z labiryntu kukurydzy ujrzałem domy, domy mieszkalne, w których ukryci byli ludzie, przyjaciele, moja rodzina. Nie mogłem przecież skierować tam demona. Zabiłbym ich wszystkich. Potrzebowałem innego miejsca, aby się schować. Opadałem już z sił, kryjówka musiała być gdzieś blisko. Rozejrzałem się, przez co prawie upadłem i zabiłem naszą dwójkę. Wokół nas były same pola oraz niewielkie zabudowania gospodarcze w odległości około 600 metrów. To nasza jedyna szansa. Zmieniłem kurs. Bestia deptała mi po piętach, słyszałem jej kroki tuż za mną. Resztkami sił przyspieszyłem bieg, serce wylatywało mi z piersi, przyspieszony oddech wyrywał płuca a gonitwa masakrowała moje mięśnie na całym ciele. Izzy w ramionach dodawała mi sił. Ocalenie jej było moją misją. Gdy dobiegłem do pierwszej szopy, zacząłem walić w drzwi, które nawet nie drgnęły. Podbiegłem do kolejnej i kolejnej, nie było szans na dostanie się do środka. Każda była zabezpieczona i szczelnie zamknięta. Nie miałem innych opcji poza studnią. Tak, to był jedyny ratunek. Podbiegłem do betonowego okręgu.

- Izzy, trzymaj się. - nie było czasu na pożegnania ani zbędne tłumaczenia.

Wsadziłem dziewczynkę do wiadra, zwinęła się w kulkę i podniosła głowę do góry. Jej duże błękitne oczy wyrażały tak wiele w tym momencie, ale nie mogłem zwlekać ani sekundy dłużej. Zacząłem opuszczać wiadro na tyle powoli, aby nie zranić dziecka i bestia nie zdążyła go dosięgnąć. Miarowo rozwijałem łańcuch, aż poczułem rozdzierający ból na brzuchu. Spojrzałem w dół, oplatały mnie w pasie szpony demona. Wielka łapa uniosła mnie do góry, byłem zmuszony puścić łańcuch, który trzymał wiaderko z Izzy. Przynajmniej ona będzie bezpieczna. Mogłem odejść, spełniłem swoją rolę.

ErastusOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz