Rozdział 2 - Powrót do rzeczywistości

364 26 3
                                    

Nagle odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. 

- Dobra był ten dobry glina to pora teraz na tego złego, co? - parsknął, a ja spojrzałam na nóż, który leżał teraz tuż obok mnie na ziemi. - Nóż leży na razie na podłodze... ale uwierz mi nie chcesz abym się zdenerwował... - mówił, a jego głos diametralnie się zmienił... zawsze brzmiał przyjemnie i trochę fircykowato, lecz teraz zdawał się tak głęboki, że można było w nim utonąć, był jak studnia bez dna... Słysząc, że jego kroki się oddalają, podniosłam kilka kawałków ukruszonego betonu, który spostrzegłam wcześniej. 

- Skoro nawet własne bezpieczeństwo nie przemawia do Ciebie aby ze mną porozmawiać, to może powinienem spróbować w drugą stronę, co? - odezwał się po dłuższej chwili milczenia a ja zastygłam w bezruchu "w drugą stronę"? Zamierza sobie skrzywdzić? Cóż jeśli miałabym wybierać czy ja czy on... - nie mam tu oczywiście na myśli siebie... - zaśmiał się. - ale co byś zrobiła gdyby z twojej winy stała się krzywda komuś innemu? Na przykład Margaret... T.K. ... Don...  Grantberry... - mówił spokojnie chłodnym i zdenerwowanym tonem, a w moich oczach na samą myśl stanęły łzy...

- Chociaż kto wie... skoro rodzina dla Ciebie nie znaczy za wiele, to ciekawe kim są dla Ciebie Ci ludzie... - mówił dalej wciąż się ode mnie oddalając, jednakże doskonale wiedziałam, że krąży teraz przy wyjściu... wzięłam cichy wdech i powoli, bezgłośnie podniosłam nóż. 

- Pewnie uważasz mnie teraz za psychopatę... - powiedział smutno i z lekkim wstrętem do samego siebie. - ale powiedz Pani psycholog, czy Ty sama masz równo pod sufitem...? - zaśmiał się bez cienia radości. "..."

 Biorąc pod uwagę jego i moje położenie, gdy usłyszy hałas pobiegnie najkrótszą możliwą drogą, dlatego mogłabym pobiec trochę na około, jednakże mógłby mnie dogonić lub mogłabym nie zdążyć otworzyć drzwi... Zacisnęłam dłoń na kawałkach betonu i cisnęłam je na drugą stronę korytarza na którym stałam, po czym szybko się ukryłam. Peter ruszył biegiem w tamtym kierunku, jednak nawet się nie zatrzymał gdy mnie minął, a ja gdy tylko się upewniłam, że mnie nie zauważy ruszyłam w kierunku wyjścia. Drzwi znajdowały się za krótkim odcinkiem schodów, na których się potknęłam...

- Stój! - zawołał chłopak biegnąc w moją stronę, gdy tylko zdał sobie sprawę z mojego podstępu. Spojrzałam niepewnie na nóż który trzymałam w drżącej dłoni i wbiłam go z całej siły w zamek, niszcząc go na tyle że drzwi niemal same się otwarły. Wybiegłam na klatkę schodową i od razu podbiegłam do drzwi wyjściowych budynków. Ku mojemu zdumieniu były zamknięte łańcuchem! 

- I co? Było uciekać? - zapytał Peter wychodząc zza drzwi zdyszany. Okna znajdowały się zbyt wysoko bym mogła je wybić i uciec, ale wlewała się przez nie do środka ponura, pochmurna noc... W całej tej tragicznej sytuacji zaczęłam szarpać łańcuch... tak niewiele mi zabrakło! Tylko te drzwi dzieliły mnie teraz od wolności... 

- oj przestań bo mi sąsiadów pobudzisz... - zaśmiał się ochryple. Odwróciłam się i spojrzałam na niego bezsilnie - nie miałam już żadnej drogi ucieczki... Chłopak westchnął. 

- Gdybyś mnie tylko posłuchała to wszystko mogłoby wyglądać teraz inaczej. - mówił spokojnie podchodząc do mnie. Po chwili wyciągnął z kieszeni butelkę płynu i gazę. 

- Nie, proszę... - szepnęłam, a w moich oczach stanęły łzy. Nagle szarpnął mnie za ramię i przyciągnął do siebie po czym przystawił szmatę do ust. 

- No już... cichutko. - mówił czule jak do dziecka, gdy ja się szarpałam, krzyczałam i wyrywałam. 

Your Boyfirend // let's pley! //Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz