Rozdział II: Kaddickbier

430 37 37
                                    


Melodyjny, głośny, nieustający dźwięk dzwonów wdarł się do jego nieuchwytnych, niejasnych snów; Feliks zacisnął mocno powieki i skulił się w ciasny kłębek pod ciężką, gorącą pierzyną.

W rodzinnym domu zawsze budziły go dzwony niedalekiego kościoła; w czasie swojego pobytu w Królewcu zdążył o tym zapomnieć i dopiero po chwili, leżąc w bezruchu i próbując zignorować hałas, zorientował się, co tak naprawdę słyszy.

Była niedziela i katoliccy mieszkańcy Niborka zmierzali właśnie na poranną mszę; gdyby mama była obecna, Feliks słyszałby stukot jej najlepszych butów, tych, które wkładała jedynie do kościoła, i ciche, nieco sarkastyczne uwagi ojca, w których tylko uważne ucho doszukałoby się ciepłych tonów.

Tęsknił za nią; będę musiał w końcu napisać do Kateryny, stwierdził przelotnie, otwierając oczy. Ciekawe, jak tam się jej żyje, w tej Polsce. Na pewno jej ciężko samej...

Uznając, że nie zaśnie – kościelny bywał wytrwały, jeśli chodzi o wprawianie dzwonów w ruch – usiadł na łóżku i ziewnął szeroko. Przez chwilę nawet rozważał, czy nie ubrać się i nie pójść na mszę, bo może Opatrzność spojrzałaby na niego w końcu nieco łaskawszym okiem, ale po chwili zrezygnował z tego pomysłu.

Pójdę za tydzień, zdecydował, podnosząc się na nogi. Feliks, w przeciwieństwie do ojca, w Boga wierzył – ale nie przykładał do systematycznej obecności w świątyni większej wagi, wychodząc ze zgoła słusznego wniosku, że takie trywialne rzeczy jak kalendarz nie mają dla Wszechmogącego większego znaczenia.

Feliks przeszedł boso po drewnianej, skrzypiącej nieco podłodze i oparł się ramionami o szeroki parapet. Starając się ignorować zrujnowaną kamienicę, przez kilka chwil obserwował coraz liczniej pojawiających się na Schulstraße wiernych; nie znalazłszy pod czapkami, kapeluszami i chustkami żadnej znajomej twarzy, przeniósł wzrok nieco wyżej.

Na wzgórzu zamkowym, gdzieś za plątaniną zarośli, widział tłum – najwidoczniej ewangelicy też zbierali się na nabożeństwo. Chwilę jeszcze obserwował otoczenie zamku, ale z tej odległości nie był w stanie nikogo rozpoznać, więc wkrótce odwrócił się w kierunku pokoju, wiedząc, że do wieczora – a ten zapowiadał się doskonale – będzie musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie.

Pomieszczenie przez ostatnie kilka lat w ogóle się nie zmieniło, jakby czyjaś dłoń – prawdopodobnie matczyna – zatrzymała czas. Część jednej z białych ścian zajmowała obszerna szafa z lustrem pośrodku i zdobionymi giętką linią drzwiami. Pomieścić się mogła w niej cała jego garderoba i dlatego była meblem, za którym Feliks tęsknił najbardziej.

Obok stało biurko wraz z krzesłem o wygiętych nóżkach, pasujące stylem do szafy – chociaż secesja wyszła już z mody i Feliks najchętniej wymieniłby całe wyposażenie sypialni, musiał przyznać, że czuł do tych mebli, które pamiętały go jeszcze jako niemowlę, pewien sentyment.

Stoliczek, misterny wazonik pełen kwiatowych ornamentów, teraz pusty – Feliks zanotował sobie w myślach, by włożyć tam jakieś świeże kwiaty – oszklona biblioteczka, wypełniona książkami ojca, bo w gabinecie już dawno zabrakło miejsca na kolejne tomy, oraz niezliczone obrazki na ścianach, dzieci jego młodzieńczej, szaleńczej pasji kolekcjonera.

Uśmiechnął się łagodnie – dobrze było być w domu.

Zorientowawszy się, że dzwony umilkły, wahał się przez moment, a potem postanowił wrócić do łóżka. Przez chwilę walczył ze zbitym pierzem; gdy w końcu udało mu się rozmieścić je mniej więcej równomiernie, znów zwinął się pod pierzyną, ale wyglądało na to, że mimo jego szczerych chęci zaznania jeszcze godziny snu, ten opuścił go na dobre.

[aph] LatawiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz