Rozdział III: Splecenie

299 31 30
                                    

Mimo środka dnia i rozsuniętych zasłon, gabinet pozostawał ciemny; winę za to ponosiły szare, ciężkie chmury, które rozsiadły się nad Niborkiem i ani myślały odejść. Feliks zmuszony był uporządkować prasę na stoliku i umieścić tam ciężką, mosiężną lampkę, w przeciwnym wypadku niewiele by odczytał z najnowszych dzienników. Upewnił się, że krąg złotego światła sięga sofy i skulił się pod kocem. Przygryzając wargę w zafrasowaniu, przewracał kolejne strony gazet.

Temat plebiscytu na razie ignorował; mamrocząc pod nosem, przesuwał palcem po aktualnej linii frontu i próbował oszacować, czy miejsce, w którym przebywa jego matka, leżało na tyle daleko od działań wojennych, by mógł być o nią spokojny.

Gdy już się o tym upewnił, wczytał się w długą i piekielnie trudną analizę sytuacji, zapisaną drobnym drukiem i rozciągającą się na całe trzy szpalty strony tytułowej; poddał się w połowie pierwszej.

Zrozumiał tyle, że Polska ruszyła na Kijów; resztę tekstu stanowiły nazwiska, stopnie, cele polityczne, motywy i plany, które Feliksowi, od pewnego czasu nie będącemu na bieżąco, tylko zaciemniły obraz sytuacji. Marszcząc brwi, przeleciał wzrokiem resztę tekstu; gdy natknął się jeszcze na kąśliwą uwagę niemieckiego redaktora, uderzającą w polskie tony jego duszy, niecierpliwie odrzucił gazetę na stolik.

Nigdy nie był teoretykiem; to Natasza, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy nie znali tej szczupłej, niewinnie wyglądającej dziewczyny, potrafiła godzinami dyskutować o militariach. Gdy brała do ręki relacje z frontów, cała studencka brać zbiegała się, by posłuchać, jak wykłada sytuację. Tutaj też pewnie by mu pomogła; Feliks westchnął, tęskniąc za przyjaciółką i jej ostrym językiem.

Może powinien kiedyś do niej napisać? Pokręcił głową i wypił ostatni łyk porannej, zimnej herbaty.

– Ciekawe, jak nazwą dzieci – mruknął z przekąsem.

Odłożył filiżankę na blat stolika i wyłączył lampkę. Chwała elektryczności, temu cudownemu wynalazkowi; w jego pokoju na poddaszu musiał zadowolić się lampką naftową.

– Dobra, Feliks, koniec użalania się nad sobą. Musisz wymyślić, jak zarobić forsę, oddać ojcu... I temu draniowi.

Leżąca na biurku wilgotna koperta ze znajomym królewieckim adresem, napisanym koślawie na jednej ze stron, wydawała się z niego kpić. W odpowiedzi Feliks spojrzał nań morderczym wzrokiem, ale list wcale nie chciał spłonąć.

Miał cichutką nadzieję, że Hoffmann jednak nie upomni się o ten nieszczęsny czynsz... Zaraz.

Tknięty nagłą myślą, zatrzymał dłoń w połowie drogi do koperty. Czy w ogóle mówił ojcu, że zabrakło mu pieniędzy na opłacenie pokoju?

Zagryzł wargę, gorączkowo próbując przypomnieć sobie treść swojej korespondencji z ojcem. Z Aaronem niemal zawsze był szczery; pisał o tym, że nie zdał egzaminów, o tym, że wyleciał z ostatniej pracy, o nowych, niezbyt korzystnych dla niego i jego portfela znajomościach...

A im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej był pewny, że owszem, napisał, że jest doszczętnie spłukany, ale to, że narobił sobie dwumiesięcznego długu u najemcy, akurat pominął.

Kurwa mać, nie chciał go martwić! Był pewny, że...

– Poradziłbym sobie! – zawył Feliks, wyszarpując list z koperty. Hoffmann dawał mu jeszcze miesiąc na uregulowanie należności; w przeciwnym razie powiadomi władze. – Poszedłbym gdzieś do roboty, nie jadł przez tydzień, ale zapłaciłbym to, co zalegałem i jeszcze bym dołożył! Zgodziłeś się na takie warunki, ty stary dziadzie, a potem złamałeś umowę!

[aph] LatawiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz