1

1.9K 108 4
                                    

— Cholerny Harry Potter.

Harry, schylony nad barem, zesztywniał.

Nie panikuj.

— Gdziekolwiek nie pójdę...

Cholera, cholera, cholera. Ktoś, mimo włożonego wysiłku, rozpoznał jego czar maskujący.

Nie panikuj.

— ...nie mogę się od sukinsyna uwolnić.

Sparaliżowany ze strachu przesunął rękę w kierunku różdżki. Kiedy to ostatnio musiał komuś wyczyścić pamięć? Nie mógł sobie przypomnieć. Tłumiąc nerwowy chichot, słuchał, jak najpierw jeden, a później kolejny stołek szura po podłodze baru „Bottoms Up", którego był właścicielem.

— Przecież nie musisz go oglądać — powiedział ktoś inny — a Harry zadrżał, rozpoznając ponury i lekceważący ton. Snape. Severus Seksowny Skurwysyn Snape we własnej osobie. — Dlaczego tak cię to drażni?

Szelest gazety rzuconej na kontuar i parsknięcie — Harry zdał sobie sprawę, że wywołano jego imię tylko ze względu na notkę w prasie codziennej. Czując się bezpieczniej w nieswojej skórze, zaryzykował ostrożne spojrzenie w kierunku baru tylko po to, by zobaczyć, jak Draco Malfoy, jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przypominający swego ojca (cholerną primadonnę), usiadł na wysokim krześle i poprawił ubranie przesycone czernią i zmysłową czerwienią burgunda.
Obok niego siedział Snape, taki sam jak zawsze, blady w swoich ciemnych, zniszczonych szatach, z wyprostowanymi plecami i przenikliwym, zdegustowanym spojrzeniem, który ślizgał się po wnętrzu.

Harry wzdrygnął się widząc krytykę — włożył mnóstwo galeonów, by nadać temu miejscu trochę klasycznego blichtru i z jego nieobiektywnej perspektywy udało mu się to najlepiej na całej Przekątnej.
Chwytając mocno w obie ręce kufel, ścierkę i swoją osławioną odwagę, wyprostował się i skinął głową w kierunku obu mężczyzn, spoglądając im w oczy tylko przez chwilę, wykorzystując przywileje barmana. Rzucił okiem na gazetę. Wytłuszczonym drukiem było napisane:

Miejsce pobytu Harry'ego Pottera — osiem miesięcy od zabicia Voldemorta — nadal nieznane.

Święta, kurwa, prawda, pomyślał i zwrócił się do swoich klientów:

— Czym mogę panom służyć?

— Zegarkiem do cofania czasu — Draco nawet mówił jak swój własny ojciec.
Jeden kącik ust Snape'a uniósł się lekko, ale mężczyzna milczał. Wyglądał blado, miał jak zwykle tłuste włosy i — jak zwykle — był niezadowolony.

Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, pomyślał Harry czule.

Pozwolił sobie uśmiechnąć się pod nosem. Jeśli mogliby go widzieć mimo czaru, zareagowaliby natychmiast. To, że go ignorowali, świadczyło o tym, że nadal wyglądał, jak niczym nie wyróżniający się młody mężczyzna, który w najmniejszym stopniu nie przypominał Chłopca, Który Przeżył, Zabił Jakiegośtam Pana, A Potem Znikł Z Powierzchni Czarodziejskiego Świata.

— Przykro mi — powiedział, wycierając szklankę. — Ostatni sprzedałem jakąś godzinę temu.

Draco westchnął. Harry zauważył, że Malfoy zapuścił włosy; były teraz tak długie jak ojca. Błysnęły, gdy arystokrata obrócił głowę, by spojrzeć na trochę zaskoczonego Snape'a.

— Na mój koszt, proszę pana — wychylił do Snape'a — albo... czy mógłbym nazywać cię... Sev? — jego głos spadł o oktawę, niemal jak szklanka, którą trzymał Harry.

Co do cholery?

— Oczywiście. Jeśli tylko zamierzasz spotkać się ze swoim rodzicielem, po którym nikt nie płakał, w siódmym kręgu piekła prędzej niż byś się spodziewał — warknął Snape przez swoje wilcze zęby. — Poza tym, dlaczego tu jesteśmy? Ten mały rozejm na pewno mógłby odbyć się w bardziej odpowiednim miejscu, w Hogwarcie lub choćby w Hogsmeade.

Bottoms Up |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz