3

1.3K 89 3
                                    

— Zaskoczyła mnie dziś twoja nieobecność — powiedział Harry, kiedy już wychylili pierwszą szkocką. — To znaczy, wcześniej.

Snape jak, prawdziwy profesjonalista, jednym ruchem opróżnił szklankę.

— Dziś był jeden z tych dni, po którym nawet Gandalf Szary przeszedłby na emeryturę i zajął się wędkarstwem. Uczący od niedawna Obrony Przed Czarną Magią idiota, zdecydował się dać pierwszorocznym Ślizgonom i Puchonom praktyczny pokaz klątw ognistych. — Zanim Harry zastanowił się, ile powinien z tego rozumieć, Snape kontynuował: — Spędziłem cały dzień, przygotowując maści na odparzenia i próbując uspokoić dzieci. Masz pojęcie, jak odrażające było to zajęcie?

Potter uśmiechnął się szeroko.

— Przygotowywanie maści czy bycie miłym dla dzieci?

Twarz mężczyzny skrzywiła się tak, że wyrzeźbiona w kamieniu mogłaby służyć za gargulca.

— Zamknij się i polej, barmanie.

Harry zadowolony słuchał przez jakiś czas, jak Snape przeklina swoich kolegów z pracy i samą pracę, rozumiejąc, że to ostatnia katastrofa była przyczyną dzisiejszej nieobecności nauczyciela.

— Dlaczego przyszedłeś teraz? — zapytał. — Nie, żebym był niezadowolony z tego powodu, ale jest już późno. I przecież nie potrzebowałeś mojej szkockiej.

— Potrzebowałem kogoś, kto chciałby mnie wysłuchać — odpowiedział mu, jednak Harry nie wiedział, na ile to była ironia, a na ile nie. Zdecydował, jak prawdziwy Gryfon, wybrać opcję, w której Snape mówi prawdę.

— Cieszę się, że na coś się przydałem — powiedział, ale mężczyzna tylko mruknął. — Więc naprawdę jesteś profesorem? Gdzie?

— W Hogwarcie.

— Pracujesz dla Albusa Dumbledore'a. — Harry coraz bardziej zbliżał się do celu, jaki sobie obrał. Starszy czarodziej skinął głową, wypił do końca pozostały w jego szklance alkohol i polał raz jeszcze. — I uczyłeś Harry'ego Pottera.

Usta Severusa skręciły się niczym palony papier.

— Uczyłem go. — Wziął do ust trochę szkockiej i przeszył go spojrzeniem. — Chyba będzie lepiej, jak pójdę.

Wstał, wyglądając, jakby dopiero co zaczął używać swojego ciała i jeszcze nie był do końca pewny, jak właściwie miałby się nim posługiwać. Harry podążył za mężczyzną, gotowy złapać go w razie upadku, jednak niejasno świadomy, że pewno bardziej by tym zaszkodził, niż pomógł.

Kiedy przechodzili obok szafy grającej, pudło nagle ożyło i zagrało „Kociołek Miłości" I. — ten rodzaj wolnej, spokojnej piosenki, przy której ludzie zazwyczaj tańczą przyklejeni do siebie, zanim pośpiesznie znikną w pokojach na górze.

Harry przeklął cicho i zaczerwienił się, gdy Snape rzucił mu zaciekawione spojrzenie. Zesztywniały ze zdenerwowania kopnął szafę na tyle mocno, by ucichła.

— Te muzyczne gnomy robią się coraz bardziej rozbrykane. — Rzucił gniewne spojrzenie w kierunku maszyny i zobaczył maleńki kawałek papieru przyciśnięty do szyby od wewnątrz, z napisem: „POMOCY!" Harry zdecydował się kopnąć szafę raz jeszcze. Skrawek kartki, jak i bez wątpienia gnom, który go trzymał, spadł gdzieś w ciemne otchłanie mechanizmu.

Obydwaj kontynuowali swoją niekoniecznie prostą drogę do drzwi, aż w końcu Mistrz Eliksirów ciężko oparł się o ścianę. Harry wyjrzał na zewnątrz.

— Pada śnieg — oznajmił i przesunął się, by i Snape mógł zobaczyć. Na dawno nieużywanej drodze warstwa białego puchu sięgnęła już sześciu cali, a wielkie płatki wypełniały ciemność.

Bottoms Up |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz