2

1.4K 94 7
                                    

Następnej nocy pub był pełny — głośny i tłoczny. Harry odmawiał przyjęcia do wiadomości, że wypatruje Snape'a. To, że za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi spoglądał w ich stronę, było czystym przypadkiem; jak i to, że każdy brunet w czerni przyprawiał go o szybsze uderzenie serca; że jego kelnerka zapytała go sześciokrotnie na kogo — do cholery — czeka; albo że więcej niż połowa zamówień była źle zrealizowana — być może dlatego, że mniej niż połowa jego mózgu była zaangażowana w proces przygotowywania napoi.

Gdzieś koło jedenastej drzwi otworzyły się jakiś tysięczny raz, a Harry pewnie raz podniósł na nie wzrok i, zobaczywszy mężczyznę w czerni, podskoczył, po czym zdał sobie sprawę, że to na pewno nie może być Snape. Nie w tych ciasnych, czarnych dżinsach i czarnej, jedwabnej koszuli, z długimi, ciemnymi włosami związanymi z tyłu i odsłaniającymi bladą, wyniosłą...

Och, jasny gwint, to on!

— Jimmy? — ktoś szturchnął go palcem.

Z największym trudem oderwał oczy od Snape'a, który raczej dramatycznie zatrzymał się w drzwiach, i spojrzał na jedną ze swoich pracownic.

— Co? — Jego oczy jakby kierowane wewnętrznym magnesem powróciły do obiektu obserwacji. To nie mógł być on. Jezu Chryste na karuzeli. Merlinie na kolejce górskiej. Wyglądał jak chodząca reklama grzechu, a jeszcze nie zrobił kroku.

— Nie oddychasz — zauważyła kelnerka — chociaż trochę się ślinisz. Wszystko w porządku?

Przytaknął, dźwignął dolną szczękę z podłogi i odesłał dziewczynę, podczas gdy Snape sunął przez lokal niesiony pochlebnymi spojrzeniami kilku czarodziejów, obok których przeszedł.
Harry wygrzebał spod lady butelkę Laphroaig i przesunął się wzdłuż baru aż do miejsca, gdzie mężczyzna zajął ostatni wolny stołek. Zmuszając się do oderwania oczu od materiału spodni ciasno opinającego jego biodra, Harry napotkał kpiące spojrzeniem Snape'a i poczuł, że temperatura jego ciała rośnie równie gwałtownie, jak spada umiejętność sensownego wypowiadania się.
Szafa grająca z rykiem obudziła się do życia, dając mu dwie sekundy niezbędnie potrzebne, by na nowo przyłączyć mózg do organu mowy.
Niezdarnie nalał szklankę alkoholu i przesunął ją w stronę przybyłego, po czym krzyknął: „Cześć" na tyle głośno, aby przekrzyczeć „Czary młode duchem" — ostatni przebój Mioteł.

Snape skinął głową.

— Nie sądziłem, że wrócisz — zagaił Harry, machając ręką, by udaremnić próbę zapłaty za drinka.

I na pewno nie spodziewałem się zobaczyć cię w takim wydaniu, no chyba że w moich fantazjach. Dobry Jezu, gdzie on w tak ciasnych spodniach trzyma różdżkę?

Snape podniósł szklankę w zwinnych palcach i spróbował jej zawartości. Kiedy piosenka dobiegła końca, odrzekł:

— Pomysł zdawał mi się coraz mniej odpychający wraz z metaforycznym dystansem dzielącym mnie od młodego mężczyzny, który mnie tu zaprosił.

Harry przylgnął do baru, oddychając płytko, zanim nie stwierdził, iż może mówić bez lęku, że zaślini sobie podbródek. Jego ręka automatycznie sięgnęła do nasady nosa w wyuczonym ruchu poprawiania okularów i zatrzymał ją dopiero w połowie drogi (nadal nie przywykł do tego, że już ich nie nosi). Opuścił dłoń i bacznie rozejrzał się po pełnym życia wnętrzu.

— Tak więc masz dziś świetny wybór — zauważył i dodał, szczerząc zęby: — Szczególnie polecałbym tę szóstkę młodych i hałaśliwych czarodziei, którym wydaje się, pomimo faktów, że utrzymają siódme piwo w żołądkach. — Wskazał jeden ze stolików, spoglądając kątem oka na drgający lekko kącik ust swego byłego nauczyciela.

Bottoms Up |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz