Bardzo często bywało tak, że w ataku furii traciłam nad sobą kontrolę, a mój zdrowy rozsądek uciekał ode mnie w popłochu, zostawiając mnie kompletnie samą na pastwę swoich własnych najmroczniejszych demonów, których nie potrafiłam trzymać w ryzach. Powiedzenie, że byłam agresywnym człowiekiem mijało się z prawdą, bo w gruncie rzeczy teraz byłam całkiem stabilną osobą, która potrafiła trzymać nerwy na wodzy, gdy ktoś obcy szukał zwady. Problem polegał jednak na tym, że czasami najzwyczajniej w świecie przychodziły takie dni, podczas których absolutnie wszystko mogło mnie wyprowadzić z równowagi, a ja wówczas zmieniałam się w tykającą bombę, która bez przeszkód mogła palić największe mosty, nie mając przed tym żadnych zahamowań. I nie miało to związku z moim faszerowaniem się lekami. Tak po prostu było. Jak czasami doczepiała się do mnie nagła euforia, tak samo do nogi, niczym żelazna kula, doklejała się do mnie złość, która nie brała się z żadnej konkretnej przyczyny.
Takie dni potrafiły zaprzepaścić wszystko to nad czym tak długo pracowałam. Potrafiły zrujnować moje relacje z najbliższymi i wykańczały mnie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Należałam raczej do grona tych osób, które myślą trzeźwo, ale nie mogłam nic poradzić na to, że emocjonalnie byłam wrakiem i nie umiałam radzić sobie z tym, co we mnie siedziało. Kiedy nadchodził ten dzień, nie kontrolowałam siebie, ani swoich posunięć. Żyłam chwilą, pozwalając na to, aby moje nieprzemyślane działania niszczyły wszystko. Mimo że starałam się jak mogłam, nie potrafiłam zrobić nic, poza staniem i patrzeniem na to, jak cały mój ułożony świat sypał mi się jeszcze bardziej na głowę. Gdy przychodziła fala zniszczenia nigdy nie byłam sobą. To tak, jakby ktoś na ten czas, uwolnił jakąś moją diaboliczną stronę, która kryła się w cieniu. Podobnie, jak ludzie wyprowadzają psy na spacer, tak i ktoś to samo robił z moją kłębiącą się w środku ciemnością.
Moja druga strona osobowości była potworem, bo mimo iż wiedziałam, że swoim zachowaniem krzywdzę wszystkich naokoło – nie czułam nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. One przychodziły dopiero nazajutrz, kiedy mój demon został wprowadzony w stan hibernacji i zataczały błędne koło, sprawiając, że coraz bardziej spadałam w dół, a moja nadzieja na uwolnienie się od tego wszystkiego coraz bardziej słabła.
Przylatując do Fort Myers w zasadzie spodziewałam się wszystkiego. Oczami wyobraźni widziałam, jak wpadam w ogromną złość, niszcząc wszystko to, co wpadnie mi w ręce. Widziałam, jak mój demon wybudza się z snu i niesie ogromną falę zniszczeń. Widziałam to, jak krzyczę i widziałam nawet to, jak płaczę, ale na pewno nie spodziewałam się tego, że stojąc pod domem ojca, nie poczuję nic, poza ssącym uczuciem otępienia. Mój mózg musiał zmienić się chyba w jakąś cuchnącą breję, a szare komórki wyparować, bo nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia tego, że stoję spokojnie na ładnej kostce brukowej i nie reaguję na nic, podczas gdy mnie samą otacza tyle bodźców, którym powinnam chociaż w najmniejszym stopniu poświęcić jakąkolwiek uwagę.
Nie potrafię oderwać wzroku od willi, która stoi przede mną. Dom w połączeniu z ogrodem, który go otacza jest na tyle zjawiskowy, że nie jestem w stanie nawet mrugnąć. Jestem pewna, że mój ojciec musi płacić fortunę za jakąś firmę ochroniarską, bo żadna zdrowo myśląca osoba nie zostawiłaby takiego domu bez żadnego zabezpieczenia. Biała fasada ścian mimo otaczającej nas ciemności razi w oczy, a gigantyczne okna aż proszą, aby zajrzeć do środka i zapoznać się z wysokim statusem finansowym, jaki emanuje od właściciela posesji. Gdybym była złodziejem, to obrabowanie tego domu byłoby dla mnie, jak prezent pod choinką na święta.
Już to powinno wyczerpać moje pokłady instynktu samozachowawczego. Powinnam się wściekać na mojego ojca za to, że gdy on mieszkał w tej pierdolonej willi, ja razem z mamą gnieździłam się w za ciasnej kawalerce, bo nie było nas stać na utrzymanie poprzedniego mieszkania. Powinnam być taka zła, powinnam wrzeć i pluć jadem na wszystko, a zamiast tego nie czuję niczego. To tak, jakby ktoś przykrył kurtyną wszystkie emocje, jakie we mnie drzemią. Dziwny spokój, którym omamiony jest mój umysł, jest wręcz ogłuszający. To pierwszy raz, kiedy jestem w takiej sytuacji. Czuję się, jakbym wypłynęła na nieznane wody.
CZYTASZ
Before lights out
RomansaPrzylatując na wymianę do Fort Myers, do ojca, który porzucił ją gdy miała niespełna osiem lat, Chloe McCartney ma tylko jedno zadanie - po prostu przeżyć. Bardzo szybko uświadamia sobie jednak, że nie będzie to takie proste, gdy pewnego wieczora...