Rozdział 4 - Żegnajcie

40 7 41
                                    

   Zaczęło być źle, na tyle źle, że ja Niall nie mogłem już tego ukryć. Nocami bardzo się dusiłem z trudem łapiąc każdy kolejny oddech, a wszystko się na mnie zawzięło i zaczęło karać, jakby chciało mnie odciągnąć od tego, co udało mi się osiągnąć. Miałem przyjaciół, więc dlaczego ktoś postanowił mi to zacząć odbierać, dzień po dniu? Nie rozumiałem tego, bo przecież nie zrobiłem nic złego. Rodzice zawsze mówili, że za złe czyny ludzie płacą z nawiązką, a wtedy miałem wrażenie, że dobro, które rozsiewałem wyżywało się właśnie na mnie i to ze zdwojoną siłą. Pamiętam też przerażony widok twarzy Lou, kiedy obudziłem go jednej nocy kaszlem zaczynając się dusić, a on szybko przenosząc się na wózek przyprowadził pielęgniarkę. Dwa dni potem byłem zmuszony się z nim pożegnać, gdyż rodzice znaleźli mi inną klinikę, która zajmowała się takimi krańcowymi przypadkami jak ja. Miałem wrażenie, że stałem już właściwie jedną nogą w grobie.

Skąd miałem wiedzieć, że to nasze ostatnie pożegnanie?

Skąd miałem wiedzieć, że to wszystko nadejdzie tak niespodziewanie?

  Miesiąc, całe trzydzieści jeden dni przeleżałem w klinice, a błękitne ściany przywoływały wspomnienia dzieciństwa, w których byłem szczęśliwy, w których dopiero uczyłem się wszystkiego i nie za wiele zrozumiałem ze świata. To było dobre, świat dorosły przeraża, odrzuca, a na końcu zabija. Nie spodziewałem się, że zakończę poznawanie go w tak młodym wieku, że jedynych przyjaciół jakich będę miał to będzie dwóch chłopaków ze szpitala. Dawałem sobie jeszcze co najmniej trzy lata, nie udało się. Był wieczór, przebywałem razem z rodzicami w jednej z sal, w której byłem całkowicie sam na co dzień od miesiąca. Małe pomieszczenie przyprawiało mnie o klaustrofobię, mimo że miało swój klimat. Rodzice załatwili mi ta klinikę, gdyż miała najlepsze opinie i była prywatną placówka z podwyższonymi standardami.

Jasno beżowe ściany przyozdobione były ciemno brązowymi akcentami w postaci listew na dole tuż przy płytkach w beżowym kolorze. Po prawej stronie znajdowało się duże okno balkonowe z brązowymi lamówkami, które wiecznie było uchylone dostarczając mi dużą ilość powietrza, której bardzo potrzebowałem. Od jakiś trzech dni pamiętam, że nie rozstawałem się z maską tlenową nim to się stało. Po mojej prawej stronie była klasycznie drewniana szafeczka sporych rozmiarów, na której zazwyczaj trzymałem telefon i jakieś drobne przekąski. Nade mną były dwie, duże listwy z co najmniej parunastoma małymi lampkami, które dość mocno oświetlały na chłodny kolor całe pomieszczenie. Na wprost nas był duży płaski telewizor umieszczony na ścianie, którego nigdy właściwie nie włączyłem.

Właściwie przekąski leżały na stole przez cały czas nietknięte wywołując zaniepokojone twarze rodziców, gdyż nie były wcale ruszane pod nich nieobecność. Niepodobne do mnie czyż nie? Gdybym mógł przecież zamieszkałbym w lodówce, ale to, że nic nie znikało znaczyło, że chyba tracę swoje ja. Traciłem powoli życie, które uciekało ze mnie każdego dnia w coraz większej ilości. Płakałem często, a okropnym ból płuc i właściwie wszystkiego nie dawał mi spać po nocach. Miałem już wręcz na stałe swoją kamizelkę na sobie, która tylko w minimalnym stopniu ściągała ze mnie to całe gówno, którym się dusiłem. Te wszystkie rurki, które plątały mi się między dłońmi strasznie mnie denerwowały i ciągle o nie zaczepiałem.

Pociągając nosem spojrzałem na rodziców, którzy byli tacy zmęczeni. Na ich twarzach znikł tak bardzo wyczekiwany przeze mnie uśmiech, a budował się jedynie strach i ból, który bolał także i mnie. Ich ból wręcz rozczłonkowywał moje ciało na drobne kawałeczki, bo wiedziałem, że to przeze mnie tak cierpią.

- Przepraszam... - wyszeptałem ściągając maseczkę tlenową z twarzy i przetarłem łzę, która spłynęła w tym samym czasie po moim kościstym policzku

- Kochanie, za co ty przepraszasz? - chwyciła mnie mama za rękę, a druga jej dłoń wylądowała na moim policzku i ukoiła rozkołatane serce

- Za to, że to tak wyszło... wiecie... z życiem. Próbowałem, ale to mnie pokonuje. - szeptałem nie mogąc zdobyć się na głośniejsze tony

- Niall, nie mów tak... kochanie, zobacz jesteś taki dzielny. Masz nas i pamiętaj, zawsze będziemy przy tobie, chodźby nie wiem co. - powiedział stanowczym głosem tata chwytając mnie w stabilnym uścisk, poczułem na swojej koszulce łzy, nie pierwszy już raz, czując się tak źle z tym wszystkim, bo cierpieli przeze mnie

- Kocham Was najmocniej na świecie. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszych rodziców. Mogę mieć prośbę? - zapytałem nieśmiało, gdy tylko wyszliśmy z uścisku

- My też Cię kochamy skarbie nad życie. Słuchamy skarbie. - odpowiedzieli niemal w jednym czasie   

- Moglibyście odwiedzić Louisa w szpitalu? Powiedzieć mu, że bardzo tęsknię, za nim i za Liamem. Są moimi jedynymi przyjaciółmi... - wyszeptałem ponownie i zacząłem płakać, chyba po raz pierwszy tak bez żadnego ukrywania, łzy mocno zaczęły mi moczyć koszulkę, która zaczęła się przyklejać do mojego wychudzonego ciała

Dopiero wtedy dostrzegłem jak źle wyglądam i w myślach przepraszałem, że rodzice musieli mnie codziennie oglądać w takim stanie. Czułem, że to może stać się tamtego dnia. Nie wiem jak to wam określić, ale po prostu czułem jak mój organizm już mnie wcale nie słucha, jaką dużą kontrolę nad nim straciłem. Obiecali, że go odwiedzą i dotrzymali słowa.

Wiem, że to zrobili.

Rodzice pojechali do domu zaledwie trzy godziny potem upewniając się, że ze mną wszystko “dobrze”. Słyszałem jeszcze jak z korytarza prosili pielęgniarkę, żeby zaglądała do mnie często w nocy i sprawdzała czy wszystko ze mną okay. Stawałem się coraz bardziej senny. Włączona maszyna na mojej klatce powoli wybijała z mojego ciała to co najgorsze. Co chwila pochylałem się za łóżko i wypluwałem do małego naczynia zalegającą wydzielinę. Gdy z powrotem wróciłem do pozycji leżącej zaczęło mi się nieco kręcić w głowie, więc przestawiłem sobie maseczkę do twarzy i powoli wdychałem powietrze. Zrobiło mi się nieco lepiej, więc powoli zacząłem zasypiać wpierw wyłączając kamizelkę.

Usnąłem, lecz już nigdy się nie obudziłem.

Nie na tamtym świecie.

Udusiłem się w trakcie snu.

Wydzieliny osadzające się na moich płucach mimo leczenia, zajęły praktycznie całą ich powierzchnię, zatykając ich wydolność. Nie cierpiałem, nie aż tak mocno, przynajmniej tyle zrobił dla mnie ten na górze.

Płacz i krzyki, które widziałem już z góry, gdy trafiłem do nieba, rozcinały moja duszę na pół. Płacz mojej mamy, krzyki taty były tak głośne i wyraźne jakby był tuż obok nich. To tak bardzo bolało, wiem, że ich skrzywdziłem, ale naprawdę starałem się jak najdłużej mogłem, naprawdę walczyłem do samego końca dla nich. Na pewno za jakiś czas się tutaj spotkamy i ja to po prostu wiem, zasłużyli na to miejsce zdecydowanie.

Będę na Was czekać.

I'll remember you || NHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz