10

3.3K 221 18
                                    

Harry leciał na swojej miotle tak blisko dzikich fal, jak tylko mógł, uwielbiając okazjonalny strumień zimnej wody na twarzy. Oszacował, że lot przez ocean do Ponurych Wąwozów zajmie około czterech do pięciu godzin, ale nie miał nic przeciwko spędzeniu tego czasu na swojej miotle.

Jak się okazało, Harry uwielbiał latać.

A kiedy ten koszmar będzie już za nimi i Rylan zginie na dobre, Harry przyrzekł sobie, że będzie dużo więcej latał, choćby tylko dla zabawy.

Już od dawna Harry nie mógł zrobić czegoś dla zabawy.

Południowy kontynent był niezbadaną częścią Santiki, ponieważ obszar, do którego można było dotrzeć z północnego kontynentu, był całkowicie pokryty przez Ponure Wąwozy, gdzie rządził barok. Nikt nigdy nie zdołał przebyć w głąb lądu więcej niż kilkadziesiąt mil bez natknięcia się na jedną z tych okrutnych bestii. Większość z nich nigdy więcej się nie wydostała.

Harry był również zdeterminowany, by w przyszłości zwiedzić więcej południowego kontynentu na swojej miotle. W powietrzu byłby bezpieczny. A raczej miał taką nadzieję.

V leciał obok Harry'ego, jego wielkie skrzydła trzepotały miarowo, by dotrzymać mu kroku. Karakas unosił się za nimi, gdy Harry ciągnął go za sobą. W tym momencie stał się jak część mebli, po miesiącach jego ciągłej obecności, ponieważ Harry nie mógł odesłać go z powrotem do zaświatów w obawie, że Rylan znów dostanie go w swoje cholerne ręce.

Skaliste wybrzeże pojawiło się w zasięgu wzroku i Harry usiadł na swojej miotle w zmieszaniu. Według jego obliczeń miał jeszcze co najmniej godzinę, zanim dotrze do Ponurych Wąwozów.

Zanim dotarli do brzegu, Harry zatrzymał się w powietrzu, unosząc się nad falami i wpatrując się w ląd przed sobą.

Wzdłuż części wybrzeża, wysoko nad skalistymi klifami, zbudowano domy.

Nikt nie mieszkał w Ponurych Wąwozach. Nikt nie przeżyłby nawet próby.

– Co to za miejsce? – Harry mruknął, jak V wylądował na trzonku miotły.

– Na boginię słońca, to prawdziwe. – odetchnął Karakas, unosząc się obok Harry'ego.

– Co jest? – Harry odwrócił się, by spojrzeć pytająco na swojego mentora, zaskoczony niemal pełnym uwielbienia wyrazem twarzy Karakasa.

– Sildar. – wyszeptał Karakas.

Harry zmarszczył brwi. W Santiriańskim Sildar oznaczał tyle, co "bezpieczny dom".

– Patrz, patrz. – powiedział V, trzepocząc skrzydłami podczas niecierpliwego podskakiwania.

Gdy Harry powoli leciał w stronę skalistych klifów, Karakas dotrzymywał mu kroku.

– Istnieją opowieści o wyspie, na której niegdyś czarodzieje żyli spokojnie. – powiedział Karakas, podnosząc głos, by było go słychać ponad rozbijającymi się falami. – Wierzę, że to jest właśnie ta wyspa.

– Huh. – Harry rozejrzał się wokół siebie szerokimi oczami, gdy powoli torował sobie drogę w głąb lądu. Miejsce było opuszczone, kamienne domy puste i zniszczone, ogrody i drogi zarośnięte. Harry widział dzikie gaje oliwne, drzewa pomarańczowe, które były niemal pochłonięte przez otaczające je chwasty, a między domami biegały kozy. Wyglądały raczej na zdziczałe, niż dzikie, i prawdopodobnie zostały pozostawione, gdy pierwotna populacja zniknęła.

Kiedy Harry posuwał się dalej w głąb lądu, zobaczył duże stado zdziczałych kurczaków dziobiących kwiecistą łąkę i dwie zdziczałe świnie, które, schowały się w zaroślach, gdy go zauważyły.

The Necromancer || Tłumaczenie tomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz