Rozdział 3

2.4K 121 19
                                    

Alicja starała się za wszelką cenę zapanować nad drżeniem nóg oraz rąk. Próbowała technik z oddychaniem, ale na niewiele się one zdawały, gdy w ogóle nie mogła się na tym skupić. Coraz bardziej chciała wybiec z tego szpitala i najlepiej od razu wrócić do Polski, ale nim zdołała zrealizować swoje zamiary, Santiago doprowadził ją do odpowiedniego pomieszczenia.

W pierwszej chwili, prawie nie poznała kompletnie zmarniałego Diega, którego wyjątkowo blada cera niezwykle kontrastowała z ciemnymi, nastroszonymi włosami, a cienie pod oczami przypominały niemal siniaki. Niegdyś okazałe mięśnie, również nie wyglądały już tak niesamowicie, co zapewne spowodowała nie tyle trucizna, co znaczna przerwa w regularnych ćwiczeniach.

Na jej widok, nieporadnie uniósł się na trzęsących rękach, posyłając pytające spojrzenie to Santiago, to Alicji.

- C-co ona tu robi? - zapytał chrypliwie.

Ani trochę nie wyglądał na zadowolonego. Raczej na wstrząśniętego.

- Przyjechała cię odwiedzić - odparł bez skrępowania Santiago, nie zwracając uwagi na jego złość.

- Dlaczego ją tu do cholery przyprowadziłeś?! - zawołał kompletnie zdenerwowany.

Maszyna odnotowała przyspieszone bicie serca Diega, a Alicja zrobiła krok w tył, oszołomiona jego reakcją.

Tym razem było to już nie tylko zaskoczenie, ale również rozczarowanie. To udowadniało jej tylko, że miała racje, sądząc, że nie powinna przyjechać. A na wspomnienie swoich wyobrażeń, zbierały się w jej oczach łzy. Liczyła, że choć trochę się ucieszy...

W końcu nie wytrzymała tego. Odwróciła się i ruszyła pędem przed siebie. Nie wiedziała nawet dokąd biegła, ale nie zamierzała już tam wrócić.

- Coś ty narobił?! - zapytał wściekły Santiago.

- Raczej, co ty narobiłeś?! - odwarknął Diego. - Do reszty oszalałeś? Przypomnę ci tylko, że ja mam narzeczoną.

- To ty oszalałeś! Naprawdę już nic nie rozumiem i ty wcale mi niczego nie ułatwiasz, do cholery! Dobrze! Chcesz, żebym się wyprowadził?! Okej! Chcesz, żebym przyznał, że nie powinienem ingerować w twoje dorosłe życie!? Okej! Ale błagam, na litość boską! Przestań mnie męczyć i niszczyć sobie życie nie wiadomo dlaczego! Płakałeś jak bóbr za tą Alicją! Z milion razy kupowałeś bilet do Polski i ani razu nie zebrałeś się na odwagę, żeby do niej polecieć... Zawalczyć do cholery o miłość swojego życia! Mówiłeś, że nie masz pewności, czy nie jest zajęta? Nie jest! Mówiłeś, że nie wiesz, czy cię zechce! Zapewniam cię, że ma takie same rozterki, a kocha cię na zabój! Kocha cię do cholery pomimo tego, co jej zrobiłeś! Więc dlaczego do cholery ją odrzucasz i krzywdzisz, gdy jest idealna okazja do naprawienia wszystkiego!?

Zapanowała kilkunastosekundowa cisza.

- Zrozumiałem coś... - odparł w końcu.

- Co takiego? Że jesteś skończonym durniem, każąc jej tak długo czekać?

- Nie - powiedział twardo, patrząc mu w oczy. - Zrozumiałem, że przy mnie nie jest bezpieczna. W związku z tym szczęśliwa też nie będzie. Nie ma pojęcia o naszych rodzinnych interesach - wyznał, na co Santiago zamarł w bezruchu. - Wie tylko, że mamy kilka restauracji, winnicę oraz zajmujemy się deweloperką. Ten świat nie jest dla niej. Zwłaszcza, że sprawy aż tak się skomplikowały. - Machnął ręką, chcąc wyrazić bez słów tę całą sytuację i pobyt w szpitalu. - Chcąc mnie na siłę uszczęśliwić, naraziłeś ją znów. Nie tylko na to, że ktoś pomyśli, że dalej coś do niej czuję, ale... - Opuścił głowę, przełykając ciężko ślinę. - Nie chciałem, żeby widziała mnie w takim stanie. Takiego żałosnego i umierającego. - Uniósł dłoń, aby uciszyć Santiaga. - Jeśli nie kłamiesz i mnie kocha. - W oczach zakręciły mu się łzy. - To znów będzie cierpiała. A tak... dowiedziałaby się może za naście, albo dziesiąt lat, jeśli w ogóle. - Rzucił się z powrotem na łóżko.

- A więc sądzisz, że nie powinna wiedzieć? Że nie zasługuje by wiedzieć o twoim stanie? Jakoś dziwnym trafem ty, uważałeś, że masz prawo wiedzieć, co się u niej dzieje przez ten cały czas, a ona nawet nie ma prawa wiedzieć, że leżysz w szpitalu?!

- Nie porównuj tego! Naraziłeś ją i już nic tego nie zmieni! Poza tym moje dni i tak są policzone...

- Nie wygłupiaj się! Lekarze znajdą antidotum! - powiedział stanowczo Santiago. Ale jak chcesz! Marnuj sobie życie. Tylko choć raz nie obwiniaj za swoje nieszczęścia innych, bo ty sam odmawiasz sobie szczęścia. - Santiago pokręcił głową z dezaprobatą i już zamierzał wyjść, żeby odnaleźć Alicję, ale Diego znów się odezwał.

- Dlaczego zawsze twierdzisz, że robię ci na złość? - zapytał z żalem. - Myślisz, że to były jedyne powody, dla których nie poleciałem do Alicji? Nie zawsze pochwalałeś moje pomysły, w zasadzie nigdy tego nie zrobiłeś, ale jakoś nasze interesy mają się dobrze.

- Miałyby się lepiej, gdybyś swego czasu ciągle nie pił! Może nawet nie postrzeliliby cię - odpowiedział Santiago.

Diego wywrócił oczami.

- Mam wszystko pod kontrolą, choć wcale na to nie wygląda. Dlatego proszę, nie mieszaj się w to. Prosiłem cię tylko, żebyś zadbał o Vee i dał mi działać...

- Pod kontrolą? - Santiago zaśmiał się pogardliwie. - Ty nic nie masz pod kontrolą! W dodatku te zaręczyny. Po co to robisz?

- Zajmij się Alicją. Niech wróci bezpiecznie do domu. - Nie odpowiedział na zadane pytanie.

- Dobrze. Przestanę się mieszać. Ożeń się nawet z Amelią, która najprawdopodobniej maczała palce po same łokcie w zabójstwie swojego byłego męża i pewnie już myśli o podobnym losie dla ciebie. Zmarnuj sobie życie. Własnej córce też. I tak jesteś miernym ojcem. - Ruszył do wyjścia. - A Alicję... - Zatrzymał się jeszcze na moment. - Zabiorę jeszcze dziś, skoro wielki mafioso, nie ma odwagi powiedzieć jej co czuje, nawet w takich okolicznościach - powiedział, po czym zaraz wyszedł z jego sali.

Zaślepieni miłością ❤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz