8. Małżeństwo i szczęście...

3.8K 231 15
                                    

Z tego względu, że wczoraj cały dzień spędziłam w łóżku, bo znów zdrowie płata mi figle, udało mi się napisać rozdział. :)

Miłego poniedziałku, chociaż nie wiem czy on może być miły.  Bynajmniej dla mnie nie jest...
Ps. Co robi Ola w szkole?  Wstawia dla was rozdziały :D

Pozdrawiam, Ola ;*
_______________________

Szczęście. Zaufanie. Nie wierzyłam w to, aż do pewnego momentu mojego życia...

Dopiero, kiedy się rozłączyłam, dotarło do mnie, że nasza umowa będzie jak pakt z diabłem. Mam tylko nadzieję, że szybko się ze wszystkim uporam i wrócę, ale co zrobię z Danielem, sama nie wiem. Na razie uciekam, jak to on określi. Może nawet ucieknę na zawsze? Może to czas, żeby wrócić na stałe do New Jersey i pomóc rodzicom w prowadzeniu ich firmy? Jeszcze tego sama nie wiem, ale myślę, że w najbliższym czasie podejmę jakąś właściwą decyzję, której nie będę żałować. Decyzję, przez którą nikt nie ucierpi.

Wracając do domu, stwierdziłam, że te trzy dni wykorzystam na spędzenie czasu z rodzicami. Muszę się z nimi spotkać, zanim wyjadę do Paryża. Znów doprowadzę mamę do całkowitej rozsypki swoim wyjazdem. Tym razem dalej, niż do Nowego Jorku.

Spakowałam szybko swoją walizkę i zakluczyłam drzwi mieszkania w którym była sama pustka. Pustka, którą żyłam już jakiś czas.

Do New Jearsey miałam ponad dwie godziny drogi samochodem. Nie było to jakoś szczególnie daleko, ale nigdy nie miałam czasu, żeby odwiedzać rodziców częściej. Zawsze jakiś wyjazd, albo nawał pracy. Ale to było dobre, sprawiało, że nie myślałam o niczym innym.

Nie dzwoniłam do nich, chiałam zrobić im niespodziankę swoim przyjazdem, choć spodziewałam się, że mogą być w biurze, bo była dopiero 15.00, kiedy dotarłam do rodzinnego miasta. Dlatego, zamiast skierować się do domu, pojechałam do firmy.

Stojąc przed wysokim budynkiem z wielkimi oknami, mimowolnie się uśmiechnęłam. Pamiętam, jak tata zabierał mnie ze sobą, kiedy mama była w jakiejś delegacji, a ja, zamiast iść do szkoły, spędzałam z nim czas. To były nasze tajemnice. Tajemnice, które są pięknymi wspomnieniami.

Będąc wewnątrz budynku, mogłam zauważyć, ile się tutaj przez ten czas zmieniło. Nie tylko ochrona, czy recepcjonistka, ale cały wystrój nabrał klasycznej nuty. Coś czuję, że mama maczała w tym palce, bo ona uwielbia takie klimaty. Kierując się do windy, zatrzymała mnie kobieta, która pełniła funkcję recepcjonistki.

- Proszę pani, była pani umówiona? - spytała, mierząc mnie wzrokiem i unosząc w górę swoją brew. Miała krótkie brązowe włosy i trochę zmarszczek na twarzy.

- Ja do pana Andersona - rzekłam.

- Najpierw trzeba się umówić - pouczyła mnie.

- Ona nie musi się umawiać. -Usłyszałam głos za swoimi placami. - Wpuść ją, Maria.

- George. - Uśmiechnęłam się na widok statego pracownika ochorny, krótego pamiętałam z dzieciństwa.

- Nasza kruszynka. - Odwzajemnił uśmiech, powodując, że utworzyły się małe zmarszczki w kącikach jego oczu. Mimo swoich ponad czterdziestu lat, nadal prezentował się elegancko i był umięśniony.

- Ale najpierw ta pani powinna się umówić - powtórzyła Maria, wstając ze swojego miejsca. Złość aż biła z jej stony. Chyba nie lubiła sprzeciwu.

- A ja nie muszę chyba powtarzać dwa razy, że dla tej pani pan Anderson będzie miał zawsze czas - wyjaśnił. Chyba się nie lubili. - Sam ją zaprowadzę - rzekł i przepuścił mnie przodem.

Nadzieja umiera ostatnia...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz