Rozdział II

446 19 2
                                    

   Pierwszy dzień, obudziłam się o szóstej, ponieważ na ósmą rano mamy pierwszą lekcje – eliksiry. Wstałam i ubrałam się. Godzinę za pięć siódma, porą ją obudzić. Robiłam wszystko, ale za nic nie dało się jej obudzić.

   – Wstawaj – powiedziałam ściągając kołdrę z ciała Pansy.

   – Jeszcze 5 minut – jęknęła.

   – Za pół godziny mamy lekcje wstawaj – oznajmiłam próbując opanować nerwy.

   – Merlinie, czemu mnie wcześniej nie obudziłaś?! –  krzyknęła zdenerwowana i ubrała się szybko.

   – Pansy, budziłam cie od godziny siódmej rano – oznajmiłam jej, zaśmiałam się pod nosem. Wstała jak poparzona, co wyglądało komicznie.

   – Dobra, możemy iść – powiedziała biorąc torbę z podręcznikami.

   Gdy szłyśmy na śniadanie spotkałyśmy kilku puchonów. Weszłyśmy do Wielkiej Sali, gdzie zauważyłam Malfoy'a i Zabini'ego. Pociągnęłam dziewczynę za rękę i usiadłyśmy przy dwójce chłopaków.

   – Jak wam minął poranek? – zapytałam nakładając sobie kilka placków na talerz.

   – Jak na pierwszy dzień, dobrze, a wam? – powiedział Zabini z wypchaną po brzegi buzią.

   – Można uznać, że dosyć śpiącą – powiedziałam i spojrzałam na dziewczynę siedzącą obok mnie.

   Zaśmiałyśmy się na równo, przez co  oni mieli zdezorientowane miny. Co rozśmieszyło nas jeszcze bardziej.

   Kiedy wyszliśmy już ze śniadania, skierowaliśmy się do sali, w której będą odbywać się zajęcia eliksirów, których uczy słynny Severus Snape. Weszliśmy do sali i zajęliśmy miejsca, ja siedziałam z Parkinson, a Malfoy z Zabini'm. Mieliśmy dziś lekcje z gryfonami, z czego nie byłam zbytnio zadowolona, lecz z drugiej strony będę mogła informować przez to ojca, co robi paskudny Potter.

   W pewnej chwili drzwi się otworzyły i wszyscy zamilkli. Wszedł przez nie Profesor Snape, rozejrzał się po klasie i już miał się odwracać, gdy zauważył mnie zawieszając na mnie swój wzrok, zobaczywszy to uśmiechnęłam się drwiąco.

   – Otwieramy podręczniki na stronie siódmej i czytamy zawartość tematu, gdy skończycie podnieście swoje różdżki – powiedział oschle i usiadł przy swoim biurku przyglądając się mi.

   Pierwsza przeczytała Granger, nasza szlama roku. Podniosła różdżkę, lecz Snape nie zwrócił zbytnio na nią uwagi, gdy jego zainteresowanie przyciągną wybraniec piszący coś na pergaminie.

   – Co wyjdzie mi, jeśli dodam sproszkowanego korzenia asfodelusa do nalewki piołunu, Panie Potter? – zapytał podkreślając ostatnie dwa słowa.

   Hermiona od razu podniosła rękę słysząc pytanie.

   – Yy... – wydukał jedynie nie znając odpowiedzi na pytanie.

   – Tak myślałem, minus dziesięć punktów dla Gryfindoru za nie uważanie na zajęciach – powiedział stanowczo, a ja uśmiechnęłam się, kiedy to usłyszałam.

   Następne lekcje minęły bez żadnych niespodzianek, z czego się trochę zawiodłam.

***

   Siedzieliśmy na kolacji przy stole Slytherinu, kiedy wleciały sowy z pocztą. Dostałam list od ojca, tak jak Theodor, spojrzeliśmy na siebie przez stół i wiedzieliśmy, że musimy otworzyć je na osobności.

   Wstałam bez słowa i ruszyłam na błonie, żeby przeczytać list. Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam złożony pergamin.

Droga Mazikeen,

Piszę do ciebie, aby powiadomić cię o spotkaniu śmierciożerców w tę sobotę. Z tego powodu, iż ani ty, ani twój brat nie jesteście jeszcze w ich gronie, chciałbym wam pokazać jak one się odbywają, ponieważ kiedyś przejmiecie po mnie to co osiągnąłem. Jednak jeżeli którekolwiek z was mi się sprzeciwi, będzie czekała was kara, a wy dobrze wiecie jak one wyglądają. Macie deportować się o godzinie dziewiętnastej do Malfoy Manor.
P.S. Gratuluję przyjęcia do Slytherinu, chociaż było to oczywiste.
     
                                Z poważaniem, Ojciec.

   Kończąc czytać ruszyłam w kierunku wspólnego pokoju Slytherinu, aby znaleźć brata. Wypowiedziałam hasło, weszłam, zauważyłam go siedzącego na skórzanej zielonej kanapie, podeszłam do niego i usiadłam obok.

   – Tobie też oświadczył, że masz być w sobotę na spotkaniu śmierciożerców? – zapytał po chwili ciszy.

   – Tak – odpowiedziałam beznamiętnie.

THEODOR RIDDLE:

   Nieraz miałem wrażenie, że ona jest całkowicie pozbawiona uczuć. Zawszę chodziła z kamiennym wyrazem twarzy. Ja również, lecz w środku nie jestem taki jak reszta rodziny.

   – To już za dwa dni, jestem ciekawa jak wygląda takie spotkanie – powiedziała z uśmiechem. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu zobaczyłem ją uśmiechniętą przy mnie.

   – Mnie to również ciekawi, jestem równie ciekaw, czy twój przyjaciel Draco Malfoy będzie – westchnąłem.

   – Nie wydaję mi się jest zbyt emocjonalny, żeby tam być. Chociażby jestem w tym samym wieku, co on. Ale on próbuje ukrywać swoje emocje, lecz mu to po prostu nie wychodzi. Myślę, że z czasem się nauczy – odpowiedziała pewna tego, co mówi.

   Ale Mazikeen, my też powinniśmy być emocjonalni... Powinniśmy czuć.

***

   Szedłem korytarzem jako prefekt naczelny sprawdzając wszystkie zakamarki. Aż nagle usłyszałem rozmowę pewnych osób, a szczególniej Pottera i Granger. Postanowiłem podsłuchać ich zanim odejmę im punkty.

   – Wydaję mi się, że rodzeństwo Riddle są potomkami Voldemort'a.

   – Harry przecież to nie możliwe, on nie żyje od jedenastu lat. Nie mógłby spłodzić córki, która jest w naszym wieku, lecz inaczej jest z synem – powiedziała, a ja cały się spiąłem, gdy tylko usłyszałem nasze nazwisko.

   – Ale pomyśl, może on jednak przeżył! – krzyknął i wtedy już nie wytrzymałem, wyszedłem z zakrętu.

   – Moi drodzy wiecie, że jest już po dwudziestej drugiej – odchrząknąłem spokojnie zabijając ich wzrokiem.

   – T-tak my już idziemy – powiedzieli drążącym głosem.

   – To nie zmienia faktu, gdyż otrzymujecie minus piętnaście punktów za chodzenie po korytarzach nocą – oznajmiłem.

***
Myślę, że pierwsze rozdziały nie są dosyć ciekawe, lecz powoli będzie się to dosyć rozwijać i będzie coraz ciekawiej. Buziaki <3

Panna Riddle [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz