Ciało Shoto z każdą chwilą było coraz bardziej gorące. Parzyło Bakugou nawet przez materiał płaszcza, bardziej niż sam ogień sprzed kilkunastu godzin. Na twarzy miał wypieki, spod powiek płynęły wąskie strumyki słonych łez, a całe jego ciało wyginało się pod wpływem bolesnych skurczy.
Wiele metrów pod nimi rozciągały się wioski i szlaki podróżnicze. Dzieciaki rzucały w siebie śnieżkami, pies o jasnej sierści wskoczył w zaspę, goniąc barwnego kota o trzech łapach i z odgryzionym kawałkiem ucha. W śniegu odbijały się utarte ścieżki i pojedyncze ślady butów, kopyt koni i kół powozów. Na zawieszonych sznurach wisiały zamarznięte i usztywnione od zimna koszule, spodnie oraz koce.
Zza linii drzew wyszedł jeleń o potężnym porożu lecz słysząc krzyki dzieci wycofał się i zniknął w głębi. Zaraz za nim ruszył pies, zostawiając kota w spokoju. To zbyt ironiczne, gdyż wśród zabaw i dymu z kominków, ogrzewających mieszkania, przelatywał mroczny jak noc cień czerwonego smoka, trzymającego na grzbiecie umierającego chłopca.
Todoroki czuł ból. Ledwo był w stanie utrzymać przytomność. Czas zwalniał lub przyśpieszał. Czuł na skórze podmuchy zimnego wiatru, przerywane falami ciepła, wydobywającego się z łusk Kirishimy. Niebo przybrało barwę ciemnej pomarańczy, a potem nastała całkowita ciemność. Przez chwilę bał się, że w chorobie czarny ogień wypalił mu wzrok, zapowiadając sobie w ten sposób śmierć. Jednak ciemność trwała krótko, a może po prostu w falach bólu czas leciał inaczej.
Ból na chwilę ustał, więc korzystając z przejrzystości umysłu przyjrzał się Bakugou. Chłopak miał podkrążone i na wpół zamknięte oczy. Kilka minut doprowadziło go do takiego stanu? Shoto przymknął oczy, a gdy je otworzył włosy Katsukiego były w jeszcze większym nieładzie niż wcześniej, a smok ledwo utrzymywał równy tor lotu. Nie, to było raczej kilka godzin. Albo nawet dni.
-Już niedługo!- krzyknął po raz kolejny Bakugou, lecz jego ton przypominał bardziej szept, jakby mówił sam do siebie.
Todoroki był pierwszą osobą od śmierci jego ludu, o którą się troszczył. Nie liczył Eijirou. Smok na początku po prostu się do niego przykleił jak rzep i nie chciał puścić. Nie mógł pozwolić, by kolejna osoba zginęła ponieważ on był bezradny. Bo nastąpiła sytuacja, w której miecz jest bezużyteczny. Ścisnął mocniej ramię chłopaka, gdy na horyzoncie powitał go widok gór oraz królującej im Góry Bogów. Mieli szansę.
Kirishima wykorzystywał całą swoją siłę. Jego lot był wolniejszy niż wcześniej, ledwo podnosił skrzydła do góry, za to z ulgą je opuszczał. W trakcie podróży nie zrobili ani chwili przerwy, nie wylądowali przy rzece by zaspokoić pragnienie ani by odpocząć. Z resztą nawet gdyby Bakugou zarządził postój, Kirishima nie miał zamiaru się zatrzymywać. Nawet on czuł żar na swoim grzbiecie.
Szczyt był pogrążony w czarnych chmurach, w których lśniły błyskawice i brzmiały grzmoty. Miejsce, w którym władzę stanowili bogowie, wymyśleni czy nie, nie miało to znaczenia, dając śmiertelnikom tylko jeden dzień na zebranie tego, co jest ich własnością. Jednak Bakugou nie miał czasu na czekanie kilku dni aż ten czas nadejdzie a on będzie mógł spokojnie zabrać Shoto na szczyt. Chłopak umierał.
-Dobra, Kirishima! Wyląduj jak najwyżej. I tak nie dasz rady dolecieć na sam szczyt!- krzyknął, klepiąc smoka po głowie.
Ulewa była tak mocna, że zasłaniała widok i z trudem widzieli coś na odległość większą niż pięć kroków. Drzewa szamotały się na wietrze, gubiąc liście i gałęzie. Nikt o zdrowych zmysłach nie zbliżałby się do tej góry ani w żadne miejsce z taką pogodą o zdrowych zmysłach.
Udało im się dotrzeć na połowę wysokości, gdy osłabiony Kirishima zaczął poddawać się woli wiatru. Łamiąc kilka drzew i pustosząc otoczenia wylądował, padając na ziemię i ochlapując się błotem.
CZYTASZ
Berserk / Bakutodo
FanficWraz z utratą matki i starszego brata, w Todorokim Shoto zrodziła się mroczna siła, pochłaniająca powoli jego serce. Gdy traci wszelką nadzieję na oczyszczenie z czarnego ognia, w jego życiu pojawia się Bakugou Katsuki, zbiegły więzień skazany na śm...