Padający z nieba śnieg smagał twarz samotnego wędrowca, który przedzierając się przez zaspy, stopniowo opadał z sił. Gruba warstwa białego puchu przykrywała ziemię aż po horyzont, i choć noc była jeszcze młoda, powierzchnia śniegu odbijała blask błyszczącego wysoko w górze księżyca. Dobiegło go groźne wycie wilków, wychodzących z lasu na polowanie. Skóra pod puszystym ubraniem szczypała od mrozu, a mięśnie kuły od wysiłku.
Śnieg wsypał się do butów wędrowca, na co z jego ust wydobył się cichy skowyt. Zacisnął drętwiejące palce na połach starego, dziurawego płaszcza, starając się odciąć od zimna, które przeszyło go aż do szpiku kości. Zima na tamtych terenach, choć krótka, była sroga, zwłaszcza pod koniec roku, gdy metry śniegu, pojawiały się z dnia na dzień bez wcześniejszych oznak. Wtedy zwierzęta zamarzały, przemieszczanie się było niemal niemożliwe i brakowało pożywienia w setkach wiosek.
Wędrowiec zdrżał, zatrzymując się. Z jego ust wydobył się głośny śmiech, połączony z ulgą, gdy w oddali ujrzał blask tlącego się w szklanych lampach ognia, powoli gasnącego wraz z kładącymi się spać mieszkańcami. Przyśpieszył kroku, zapominając o bólu. Śnieg skrzypiał pod jego butami. Potykał się i poślizgiwał na lodzie.
Krzyknął. Dźwięk był trochę żałosny i zachrypnięty lecz zwrócił uwagę gaszącego ogień w lampach mężczyzny. Człowiek, ubrany w gruby sweter, płaszcz oraz spodnie ze skóry stał przez chwilę w miejscu i wydawało się, że sięga po przewieszony przez ramię łuk. Widząc jednak w oddali idącego samotnika machnął do niego ręką, a potem pobiegł w kierunku położonej w centrum wioski największej chaty, zdobionej z wszystkich stron drewnianymi rzeźbami, wołając o gorącą zupę i koce.
Wędrowiec dotarł do wioski, gdzie od razu pojawiły się kobiety z płonącymi lampami i grubymi okryciami. Delikatnymi pchnięciami kierowano go w stronę wielkiej chaty, odgarniano śnieg przed nim i wspierano by nie upadł.
Wnętrze chaty było w większości wyłożone owczą wełną i kośćmi. Na środku stały cztery stoły, a przy każdym z nich po sześć starannie wykonanych taboretów z grubych kawałków drewna. Z tyłu były schody prowadzące na wyższe piętro, do pokoi dowódcy wioski i jego dzieci, a w tylną ścianę zbudowany był ogromny kominek z żarzącymi się polanami.
Kobieta o białych włosach z czerwonymi akcentami dorzuciła drewna i zabezpieczyła kominek metalową kratką. Wędrowiec usiadł na taborecie. Zdjęto mu rękawice i pozbawiono sztywnego od śniegu płaszcza, a na ramiona zarzucono grube koce. Podali mu miskę z parującą zupą i kawałek upieczonego wcześniej mięsa.
W chacie znajdowało się około dwudziestu ludzi, którzy stojąc w półokręgu, przyglądali się zmarnowanemu podróżnikowi, aż nie pojawił wśród nich postawny, szeroki w ramionach mężczyzna o czerwonych włosach. Todoroki Enji, dowódca wioski, zaczął iść w stronę wędrowca. Śnieg spadał z jego butów, roztapiając się na rozgrzanych drewnianych deskach. Ludzie zrobili mu miejsce, odsuwając się na boki.
-Jak się nazywasz?- spytał wędrowca.
-Mi-mi-midoriya.- zęby mu zazgrzytały.
Głos miał słaby, zachrypnięty. Odkaszlnął, co sprawiło mu ból.
-Skąd pochodzisz?
Milczał. Przyłożył miskę z gorącą zupą do ust i upił łyk. Endeavor zadał kolejne pytanie pytanie:
-Dlaczego wędrowałeś w taką pogodę?
Wędrowiec spojrzał na niego, odsuwając naczynie od twarzy. Wyciągnął drżącą rękę w jego stronę, a następnie drugą i gwałtownie klasnął.
-Bakugou?
-W-widziałem płomienie pal-palących się chat, słyszałem j-jego śmiech.- nerwowo przełknął ślinę.
CZYTASZ
Berserk / Bakutodo
Fiksi PenggemarWraz z utratą matki i starszego brata, w Todorokim Shoto zrodziła się mroczna siła, pochłaniająca powoli jego serce. Gdy traci wszelką nadzieję na oczyszczenie z czarnego ognia, w jego życiu pojawia się Bakugou Katsuki, zbiegły więzień skazany na śm...