Rozdział 4

482 33 0
                                    

Sierpień

Katedra świętego Pawła była chyba jednym z najbardziej rozpoznawalnych budynków. Położona w najstarszej dzielnicy Londynu, zbudowana w stylu klasycystycznym. Wielokrotnie Katedra stawała się obiektem zainteresowania całego świata; to tutaj odbywały się pogrzeby Nelsona czy księcia Wellingtona i to tutaj brał ślub Karol Windsor. Harry lubił ten kościół. Dzięki swojej pracy doskonale poznał pastora Anthonego Browna, który pozwalał mu tutaj przychodzić kiedy tylko miał ochotę, a to zdarzało się bardzo często, bo Harry uwielbiał przesiadywać w Galerii Szeptów.

Jednak w ten pochmurny, wtorkowy dzień Harry przyjechał do Katedry świętego Pawła w interesach. A choć uwielbiał ten kościół, nie mógł pojąć dlaczego ktoś chciałby brać w nim ślub. On sam wybrałby coś mniej ekstrawaganckiego, na przykład jeden z tych ślicznych, małych kościołów na obrzeżach Londynu. Nie ty bierzesz ślub z Tomlinsonem, przypomniał sobie, odwracając się do księdza, który stał koło niego, trzymając w szczupłych palcach różaniec.

 - Dziękuję za wszystko, pastorze – powiedział cicho, idąc między nawami w stronę wyjścia.

- Ależ nie ma za co, Harry – odparł Anthony, ściskając mocno jego ramię.

Harry raz jeszcze skinął głową i wyszedł przed podwójne, dębowe drzwi, zatrzymując się na schodach, gdy słońce, przebijające się przez szare chmury, poraziło jego oczy.

Zamrugał kilka razy, odganiając łzy, które pojawiły się znikąd i zszedł po stopniach, by usiąść za kierownicą swojego auta, gdy zadzwonił telefon. Zaskoczony sięgnął do kieszeni, wyjmując komórkę; na wyświetlaczu pojawiło się imię Louisa i na ten widok serce Harry'ego zabiło szybciej.

- Em... Tak? – spytał, przysuwając urządzenie do ucha.

- Cześć, Harry.

Harry się rozpłynął. Zatrzymał się w pół kroku, absolutnie zachwycony brzmieniem swojego imienia w ustach Louisa. Jego głos był jednocześnie głęboki i wysoki, melodyjny i wywołujący ciarki na plecach.

- Harry?

- Och, przepraszam – odezwał się, uderzając się z irytacją w czoło. – Zamyśliłem się. Właśnie wyszedłem z Katedry świętego Pawła, gdzie załatwiałem wam termin ślubu.

- Um... No tak – mruknął Louis i wydawał się być tak przygnębiony, iż Harry uniósł brwi. – W każdym razie mieliśmy się spotkać w sprawie tego tortu, ale jednak nie będę mógł... Więc przyślę do ciebie mojego przyjaciela, Nialla, w porządku?

Harry próbował wmówić sobie, że to nie gorzkie rozczarowanie wypełniło jego żołądek. Przecież to nie tak, że czekał prawie cały miesiąc na dłuższe spotkanie z Louisem.

- Jeśli dla ciebie to w porządku...

- Całkowicie. W sensie, to nie tak, że nie chcę się z tobą widzieć, bo chcę i w ogóle, ale nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak, jakbym nie chciał i... – Louis zaczerpnął gwałtownie powietrza, mówiąc coraz szybciej. – I nie chcę, żeby to brzmiało, jakbym chciał, bo to nie jest tak, że bardzo, bardzo tego chcę i...

- Louis! – Przerwał mu Harry, śmiejąc się i dziękując w duchu Bogu, że nie musi rozmawiać z nim twarzą w twarz i nie widzi on rumieńców wkradających się na jego policzki. – Co z tym Niallem?

- Nia... Ach, tak. – mruknął cicho i powoli, jakby dokładnie przemyślał każde kolejne słowo. – Ufam mu, no i ma znacznie lepsze kubki smakowe niż ja.

- W porządku. Może być za godzinę pod Echo Bakehouse?

-x-

Harry zaciągnął ręczny hamulec, parkując przy krawężniku. Zatrzasnął drzwi samochodu i rozejrzał się po parku, który znajdował się naprzeciwko Echo Bakehouse. Na niewielkim placu zabaw bawiło się kilkoro dzieci, a matki siedziały na drewnianych ławkach oddając się ulubionemu zajęciu – plotkowaniu. Nie dostrzegając jednak nigdzie nikogo, kto wyglądałby tak, jakby za nim czekał, Styles oparł się o maskę samochodu, chowając dłonie do kieszeni czarnych spodni.

Po kilku minutach zaczął się nudzić i nerwowo uderzał stopą o płyty chodnika. W pewnym momencie nawet próbował policzyć wszystkie drzewa, które widział i tak bardzo się w to wciągnął, że podskoczył, gdy ktoś położył dłoń na jego ramieniu.

- Harry, tak?

Harry spojrzał na chłopaka stojącego koło niego i nie mógł się nie uśmiechnąć. Chłopak był nieco niższy, z roztrzepanymi blond kosmykami, które wyglądały na farbowane i szerokim uśmiechem. Miał na sobie luźny t-shirt z jakimś rysunkiem i piłkarskie zielone spodenki, odsłaniające umięśnione łydki.

- Jestem Harrym, jeśli ty jesteś Niallem – odpowiedział.

Chłopak roześmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu. Wyglądał tak przyjaźnie i tak normalnie, że Harry poczuł się, jakby znał go od wieków. Kiedy Niall w końcu uspokoił się na tyle, by móc wydusić z siebie coś więcej niż chichot, jego twarz była cała czerwona.

- Louis wspominał, że jesteś zabawnym kolesiem – powiedział, zarzucając rękę na jego ramię i prowadząc go w stronę cukierni.

Harry uśmiechnął się. A więc Louis o mnie mówił, pomyślał, niemal zachwycony. Starał się ze wszystkich sił o tym nie myśleć, jednak jego mózg co chwilę wracał do wypowiedzianych słów blondyna, a uśmiech Harry'ego poszerzał się za każdym razem tak, że zaczynały boleć go policzki. Z ulgą więc stanął na progu Echo Bakehouse i pchnął drzwi, a po pomieszczeniu rozniósł się cichy dźwięk dzwoneczka, który i tak utonął w hałasie, jaki panował wewnątrz.

Mężczyzna wszedł szybkim krokiem, sprawnie wirując między tłumem, by przedostać się na zaplecze. Zatrzymał się przy drzwiach, zerkając przez ramię by sprawdzić, czy Niall za nim nadążył, ale nie dostrzegł za sobą blond czupryny. Zmarszczył brwi, zdezorientowany, lustrując wzrokiem kolejkę ustawioną przy długim blacie z wypiekami. Parsknął pod nosem, widząc Nialla przyklejonego nosem do szyby i niemalże śliniącego się na widok truskawkowego ciasta.
Podszedł do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu i niemal siłą odciągając go.

- Chodź, Niall. Na zapleczu na pewno będzie coś lepszego – mruknął mu do ucha.

Kiedy wreszcie dotarli na zaplecze, jak zwykle panował tam kompletny chaos. Pracownicy biegali w tę i z powrotem, mieszając ciasta, wkładając i wyjmując blachy z piekarników, kręcąc coś mikserem, rzeźbiąc, zdobiąc i po prostu się śmiejąc. Harry rozejrzał się, ignorując zupełnie zaskoczonego Nialla, który pociągał nosem czując niesamowity zapach prażonych migdałów; dostrzegając przebiegającą obok niego Perrie z mąką na nosie, wyciągnął rękę, zatrzymując ją.

- Och, Harry! – zawołała, zarzucając mu ramiona na szyję i mocno ściskając. – Mamy tu totalne wariatkowo – dodała, odsuwając się o krok i mierząc przyjaznym spojrzeniem blondyna stojącego u jego boku.

- Właśnie widzę – zaśmiał się. – To Niall...

- ... Horan z One Direction, tak wiem! – pisnęła, uradowana. – Tylko idiota by nie wiedział, kim on jest, Harry!

Styles mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak super, czyli jestem idiotą.

- ... więc mamy tu totalny chaos, bo Zayn dostał super mega wielkie zamówienia i... – Perrie nawijała jak katarynka, nie specjalnie przejmując się tym, że prawie nikt jej nie słucha, najwyraźniej zachwycona możliwością spędzenia chwili w towarzystwie światowej gwiazdy i oderwania się od pracy.

- Pers, gdzie Zayn? – przerwał jej Harry.

- Och. U siebie – powiedziała, wskazując kciukiem na zamknięte drzwi, które, jak Harry wiedział, prowadziły do małego gabinetu, w którym Zayn przyjmował klientów.

Harry skinął głową w podziękowaniu i pociągnął Nialla za sobą, po drodze przepraszając go po cichu za nadmierny entuzjazm Perrie.

- Czasami jest nie do powstrzymania – mruknął, pukając do drzwi.

- W porządku. – Niall wzruszył ramionami.

Zza drzwi usłyszeli brzdęk, głośne przekleństwo i chwilę później klamka opadła na dół, a w szparze pojawiło się oko Zayna.

- Och, to ty... – westchnął, otwierając szerzej drzwi i wciągając ich do środka.

Kiedy tylko znaleźli się w gabinecie, Malik ponownie zatrzasnął skrzydło i przekręcił klucz, oddychając z ulgą. Oparł czoło o drewno, niespecjalnie przejmując się tym, że ma gości; wyrzucał z siebie wiązankę przekleństw, najwyraźniej nieświadom bitej śmietany, która zdobiła jego policzek, bo po chwili przetarł twarz dłonią, przeklinając jeszcze głośniej, kiedy śmietana rozmazała się po jego twarzy.

Harry rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając na blacie biurka kilka broszurek, które właściwie znał na pamięć (w końcu od początku swojej kariery organizatora ślubów korzystał z usług Zayna).

- Mamy totalne urwanie głowy – jęknął Zayn, wciąż opierając się o drzwi. – A Perrie cały czas nakręcała się na waszą wizytę. Przez ostatni dzień nie słyszałem nic poza „Louis to", „Louis tamto", ale i tak najgorsze było, gdy zaczynała mówić o jakimś Niallu. Wtedy to już zupełnie świrowała i miała nadzieję, że może też się pojawi w naszej piekarni i... – urwał, gdy usłyszał śmiech.

Zayn podniósł głowę, patrząc to na Harry'ego, to na blondyna, który mu towarzyszył. Obydwaj śmiali się, a on zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuację.

- Nie jesteś Tomlinsonem – rzucił Malik, drapiąc się po brodzie.

- Nie – potwierdził blondyn, obdarzając mężczyznę szerokim uśmiechem. – Jestem Niall.

- O mój Boże... – jęknął Zayn.

-x-

Harry się spieszył. I to naprawdę się spieszył, bo był już spóźniony. Przez ostatnią godzinę siedział w gabinecie, dopracowując menu i rozmawiając przez telefon z Zaynem i Niallem; obydwaj spędzali czas w Echo Bakehouse, wybierając odpowiednie smaki tortu, jak i całą jego strukturę i wygląd. Harry tego nie komentował. Wiedział, że Zayn, tak jak i on był gejem, ale nigdy ich do siebie nie ciągnęło. Owszem, może raz się pocałowali, ale nie było to nic z fajerwerkami ani tego typu rzeczami, więc powrócili do bycia przyjaciółmi. W każdym razie widział, że Zayn ewidentnie leci na irlandzkiego chłopca, który zdawał się odwzajemniać to zainteresowanie. A przynajmniej Niall zdecydowanie był zainteresowany wypiekami Zayna.

Jednak przez tę przeciągającą się rozmowę, Harry był spóźniony na spotkanie z Eleanor. Mieli dziś wybrać się do Blackburn Bridal, gdzie dziewczyna miała zobaczyć kreacje i zaprojektować coś specjalnie dla siebie. Już podczas rozmowy telefonicznej, którą odbyli kilkanaście dni temu, oznajmiła Harry'emu:

- Chcę mieć uszytą suknie, nie ważne, ile będzie to kosztowało. Nie założę czegoś, co może mieć każdy, rozumiesz?

Harry rozumiał, że jeśli nie będzie w salonie sukien za jakieś pięć minut, Eleanor się wścieknie. Przez te kilka miesięcy zdążył już ją poznać i naprawdę nie wiedział, co Louis w niej widzi. Jasne, może i była ładna, może także inteligentna, ale ona była po prostu... Po prostu zła. I sobie wcale tego nie wymyślam, w porządku? Harry zaparkował, uderzając głową w kierownicę, dając sobie mentalny policzek za rozmawianie z samym sobą w myślach. Nie pozwolił sobie jednak na dłuższe użalanie się, tylko wyszedł pospiesznie, zamykając auto i przechodząc chodnikiem Tranquil Vale, nie zerkając w witryny sklepowe, tylko czym prędzej dochodząc do salonu.

- Witamy – powiedziała wysoka, całkiem zgrabna kobieta koło trzydziestki, z szerokim uśmiechem na twarzy i blond kosmykami spiętymi wysoko w kitkę.

Była ubrana w szykowny, szary garnitur. Jej uśmiech był ewidentnie wybielony, a brwi nieco zbyt mocno wyskubane, jednak wyglądała na uprzejmą i stanowczą.

- Pan Harry Styles, jeśli się nie mylę?

Harry skinął głową, ściskając lekko jej dłoń, rozglądając się po salonie. Jeszcze nigdy tu nie był, zazwyczaj po prostu dogadywał się z jakimś projektantem, ale doceniał salony ślubne, a Blackburn Bridil sprawiało przyjemne wrażenie.

- Panny Calder jeszcze nie ma – poinformowała go. – Może napije się pan czegoś? Szampan? – spytała, a kiedy pokręcił głową, zdecydowała się zaparzyć herbatę. – A tak przy okazji, nazywam się April.

Harry zdążył wypić filiżankę herbaty i poznać niemal całe życie April; od lat dziecięcych, przez liceum i studia. Teraz wysłuchiwał historii o jej mężu, który był kapitanem małej ligi oraz synku, Jasonie, jeśli dobrze zapamiętał, który niedawno nauczył się mówić „mama".

- ...cudowny moment, naprawdę cudowny! – zawołała April, ale dalszy wywód przerwały jej otwierane drzwi, w których stanęła Eleanor, z okularami słonecznymi na nosie i torebką uwieszoną w zagięciu łokcia.

- Mam nadzieję, że długo nie czekaliście – powiedziała, wchodząc do środka i rzucając kilka reklamówek na beżową kanapę. – Byłam na zakupach – poinformowała ich. – Poproszę latte machiato, bez cukru, z odrobiną mleka.

April uniosła brwi, ale bez słowa uniosła słuchawkę telefonu, zlecając to zadanie swojej asystentce. Harry także nic nie powiedział; był zirytowany, a naprawdę nie chciał narobić sobie kłopotów.

- Tak więc, pokażcie mi, co macie – rzuciła Eleanor, zakładając dłonie na biodra.



- Koronki? – spytała April, siedząc przy biurku i szkicując coś na kartce papieru.

- Na plecach – odpowiedziała Eleanor. – Ma być długa, z trenem. I może jakieś diamenciki? Może też gorset...

April westchnęła, ale nie skomentowała. Po prostu zapisywała sugestie panny młodej, dorysowując co nieco do już rozpoczętego projektu, który co chwilę musiała zmieniać, bo Eleanor była niezdecydowana.

- Może jednak zdecyduję się na to odcięcie w talii, hm?

Blondynka skinęła głową, wyrzucając za siebie kolejny projekt. Harry także się wyłączył. Był zmęczony i zły. Calder miała zbyt wysokie wymagania. Żadna z sukien, które pokazała im April nie przypadła jej do gustu i właściwie sama nie wiedziała, czego chce. Jedyne, czego była pewna, to fakt, że suknia musi być droga. Naprawdę droga. I Harry'ego zalewała krew na tę myśl i coraz bardziej był przekonany, iż Eleanor chodzi tylko o pieniądze Tomlinsona.

- Tak właściwie, to chyba będę potrzebowała dwóch sukienek. Jedną do kościoła, drugą na wesele – zarządziła Eleanor, nie przejmując się nieudolnie powstrzymywanym jękiem protestu April.

✔Coś Pożyczonego✔ (Larry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz