Rozdział 2

45 4 1
                                    

.... która uleciała z wiatrem, jak po potężnym szturmie.

Pięć dni. Tyle minęło od telefonu, który odebrałam po powrocie z pracy. Moment, w którym miałam wrażenie że ziemia usuwa mi się spod nóg, a świat został zatrzymany nagłym przyciskiem. Całe moje życie stanęło w miejscu i pomału każda pojedyncza rzecz zaczynała tracić jakikolwiek sens. Wszelkie starania i próby poukładania swojego życia uległy destrukcji przez łańcuszek pecha, który niczym cierń został narzucony na moją głowę.

Zamknęłam się w domu nie dopuszczając do siebie żadnej ingerencji z zewnątrz. Wszystko zaczynało mnie przytłaczać i najzwyczajniej w świecie, nie miałam ochoty na spotykanie się z kimkolwiek. Nina, która zamartwiała się moim stanem, przejęła tymczasowo moje obowiązki w kawiarni, lecz nawet ona nie miała bladego pojęcia, co się stało.

Nikt nie wiedział.

Zamknęłam się na wszystkie zamki, bez wyjaśnień czy jakiegokolwiek słowa. Bo one były tutaj zbędne. Gdy traci się ostatnią bliską tobie osobę, nie myślisz o wylewaniu z siebie żali. Po prostu milkniesz, mając nadzieję że pewnego dnia będzie lepiej. Ale to było zwykłe kłamstwo, tak samo jak ogłoszenie Tarczy, iż zagrożenie więcej nie powróci. Niestety, jak bardzo wolałam zostać w swoich czterech ścianach, tak musiałam zrobić zakupy. W lodówce pomału witało mnie samo światło, a jeść coś trzeba. Mimo, iż nie widziałam takiej potrzeby.

Właśnie dlatego szłam chodnikiem, patrząc zamyślona w betonowe płyty i słuchałam muzyki, która była odzwierciedleniem mojej duszy. Liczyłam, że to będzie szybka droga, bez żadnych komplikacji. Zamiast tego wpadłam na jakiegoś faceta, bo przecież nie mogłam iść prostą drogą i patrzeć gdzie idę. Nie, ja musiałam zabłądzić wśród własnych myśli i w ten sposób, gdyby nie jego zwinny refleks, leżałabym plackiem na ziemi i robiła z siebie pośmiewisko.

—Matko boska, ja przepraszam. Zamyśliłam się nie patrzyłam jak idę. Proszę wybaczyć. —gadałam jak najęta wychodząc na większą wariatkę niż przed momentem. Usłyszałam przyjemny dla ucha śmiech, który lekko roztopił moje pokryte lodem serce.

—Ależ nie ma za co. Również mogłem uważać gdzie idę, myślę że wina leży po obu stronach.

To był on.
Ten blond facet z kawiarni, którego zaczepiłam kończąc zmianę. Podniosłam niepewnie wzrok i spojrzałam na jego przystojną twarz.

—Ma pan rację, ale proszę wybaczyć. Ostatnio mam ciężki czas.

—Steve Rogers. —wyciągnął swoją dłoń, którą w zdumieniu przyjęłam. Jakież było moje zdziwienie gdy zamiast przywitać się jak na dwudziesty pierwszy wiek przystało, on pocałował wierzch mojej dłoni. Stałam jak słup soli, niezdolna do ruchu, zupełnie zaskoczona takim obrotem sytuacji. Wyrwałam się ze swojego małego transu i postanowiłam nie być dłużna.

—Hailie Williams. Miło mi.

—Mi również. Gdzie tak pędzisz? —zapytał skanując uważnie moją twarz.

—Do sklepu. Lodówka swieci pustkami. —zaśmiałam się, pocierając jednocześnie dyskretnie nadgarstek o biodro. Jest to mój taki tik nerwowy, odkąd pamietam robiłam tak, gdy gubiłam się w rzeczywistości. Nie rozumiałam sytuacji, a musiałam jakoś wybrnąć. Myślałam, że ten ruch pozostanie niezauważony, lecz Steve na ułamek sekundy zwrócił uwagę na moją rękę, lecz szybko powrócił wzrokiem na moją twarz. To była sekunda ale wystarczyła by jego postawa zmieniła się ze swobodnej, na pełną intrygi i uwagi.

Naznaczona // Avengers FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz