Stańczyk na wzgórzach Mandżurii

553 22 10
                                    

- Uroczy mamy dziś wieczór - młoda dziewczyna uśmiechnęła się do siedzącego obok posępnego mężczyzny. Wpięty w jej włosy diadem błyszczał w świetle kryształowych żyrandoli, a na okrągłych policzkach zakwitły rumieńce.

- Czemu nie tańczysz Anastazjo? - zapytał wąsacz, odwzajemniając uśmiech - to jest twój czas - kontynuował mężczyzna, nalewając sobie i jej kieliszek szampana - Czyżby nie podobał ci się żaden z przybyłych kawalerów? - powiedział podnosząc kieliszek i patrząc na tańczące pary przez musujące bąbelki perłowego napoju. Dziewczyna zaśmiała się, kręcąc z niedowierzaniem głową.

- Jest Pan niemożliwy - odpowiedziała mu, biorąc łyk zimnego napoju.
- Jaki Pan? Znam cię, odkąd byłaś wielkości mojej dłoni! - oburzył się w dobrym tonie Imperium, równocześnie nakładając kawałek ciasta małemu Aleksiejowi.
- Dobrze wuju - poprawiła się Anastazja, ponownie się czerwieniąc.
- No tak lepiej - skomentował IR, jednocześnie zastanawiając się jak to się stało, że aż tak przywiązał się do dzieci Mikołaja. Czyżby starość sprawiła, że zmiękło mu serce? Kto by pomyślał, że będzie żył na tyle długo, aby stać się sentymentalnym głupcem.

- Zobacz - położył dłoń na ramieniu dziewczyny, subtelnym skinieniem głowy wskazując na drugi koniec sali - czy ten admirał nie jest przystojny? - dodał, posyłając jej oczko. Zawstydzona Anastazja ukryła twarz w dłoniach, nie chcąc pokazać, że i ona śledziła wzrokiem wysokiego wojskowego w białym tak jak padający na zewnątrz śnieg mundurze.
- Nie chowaj się - wyszeptał Imperium, pochylając się nad wielką księżną - patrzy się na nas, na ciebie - specjalnie podkreślił ostatnie słowo rozbawiony słodyczą młodzieńczego zakochania - Pomachaj mu - zachęcał, uśmiechając się szelmowsko.
- Nie, nie, nie! Jeśli ojciec zobaczy... - opierała się dziewczyna, mimo że czuła motyle w brzuchu.
- Ach tam ojciec - zaśmiał się Imperium, wyszukując wśród tańczących par Cara z żoną - zobacz, on świata nie widzi poza twoją matką - tłumaczył, przyglądając się jak Mikołaj i Aleksandra wirują wśród kolorowych par. Było coś magicznego w tych balowych sukniach, atłasowych rękawiczkach i powolnym melancholijnym walcu.


- A ty wuju? - zapytała dziewczyna, chcąc na chwilę odwrócić od siebie uwagę.
- Ja? - powiedział Imperium, jednocześnie ruszając z zainteresowaniem wąsem.
- Tak ty. Czemu ty nie tańczysz? Ja wiem, że my jesteśmy tylko ludźmi, ale i tak... zawsze siedzisz sam. Nigdy się nie bawisz. Nawet kiedy przyjeżdżają goście z Serbii czy Stanów.
- Ach to dlatego, że jestem już na to za stary - zaśmiał się i aby podkreślić swoje słowa, złapał się za plecy, udając, że tak jak wiekowego dziadka strzyka go w krzyżu. Choć prawda była zupełnie inna. Stara miłość nie rdzewieje.
- Jak to! Wyglądasz młodziej od taty - odpowiedziała mu szybko dziewczyna.

- Widzę, że masz dzisiaj bardzo bojowy nastrój i nie bierzesz jeńców - skomentował Imperium, ledwo powstrzymując śmiech. Chciał jeszcze coś dodać, lecz nagłe ukłucie w sercu sprawiło, że zamarł w bezruchu, mocniej zaciskając dłoń brzegu wystawnego stołu

Coś okropnie paliło go w klatce piersiowej, nie dając złapać oddechu. Zacisnął zęby, wydając z siebie cichy syk.
- Wszystko w porządku? - zapytała Anastazja ze strachem w głosie, od razu zauważając, że tym razem nie jest to gra.
- Tak - wydusił z siebie, odsuwając krzesło i odwracają głowę w stronę wielkiego okna.

Ciemna noc otuliła Petersburg. Rozgwieżdżone niebo i wielkie płatki śniegu leniwie opadające na dziedziniec Peterhofu.
- Co się ze mną dzieje? - pomyślał Imperium, starając doprowadzić się do porządku.

Mała rączka złapała go za rękaw białego munduru. Młodziutki carewicz spoglądał na niego zamyślonym wzrokiem. Coś dziwnego było w oczach tego dziecka. Jakby za nimi kryła się o wiele dojrzalsza dusza.
IR mimowolnie pomyślał o swoim synu. Co teraz robił jego buntownik? Jak sobie radził w tej Mandżurii?
Pierwszy, poważny test. Czy nie zawiedzie w godzinie próby i nie podda się pod prowokacją Japończyków?

- Jesteś chory - przerwał ciszę Aleksy, patrząc mu prosto w oczy.
- Dlaczego tak myślisz? - spytał Imperium lekko zaniepokojony pewnością w głosie chłopca.
- Ja nie myślę, ja to wiem - dzieciak pokiwał głową, a IR nawet nie śmiał się z nim kłócić. Czy to ze zmęczenia, czy to ze strachu, że chłopczyk jednak może mieć rację?

Biorąc kolejny oddech, odwrócił się w stronę roztańczonych par. Ktoś przysiadł się po jego prawicy, napełniając wysoki kieliszek kolejną porcją szampana.
- To przerażające jak bardzo delikatni są ludzie - powiedział nieznajomy, sam bawiąc się swoim napojem - Co to w ogóle jest? Musujące? Aby się nie popsuło? - pytał dalej, ale IR już go nie słuchał.
- Ludzie? - zastanawiał się Rosjanin, cóż za dziwny dobór słów, przecież byli tu sami ludzie. On i ludzie. Skonfundowany przekręcił kark, aby lepiej przyjrzeć się swojemu nowemu rozmówcy.

- Niemożliwe - wyszeptał zwracając na siebie uwagę Anastazji.
- Wuju? - zapytała ponownie zaniepokojona dziewczyna.
- Ciebie tutaj nie ma - powiedział dobitnie.
- A jednak z tobą rozmawiam - zaśmiał się Rzeczpospolita, poruszając kieliszkiem w rytm sentymentalnego legato - Piękny walc - dodał Polak, biorąc łyk przezroczystego alkoholu.

Imperium wstrzymał oddech. Wszystko było nie tak. Skąd on się wziął? Właśnie teraz, tutaj na kolejnym z wielu balów Romanowów. I do tego taki... niepodobny. Zupełnie inny niż ten Rzeczpospolita którego zapamiętał. Tamten był przygnębiony, pokonany. Chodzący cień. Cień, który on pokochał. Ten nie dość, że ubrany w czarny frak, którego prawdziwy nawet nie miał szansy zobaczyć to jeszcze taki pełen energii, zadziorny i patrzący na niego z góry, tak jak wtedy, kiedy byli młodzi.

- Tęskniłem - powiedział IR nie mogąc się powstrzymać, a RON tylko zbył go śmiechem, znów upijając trochę szampana.
- Aleksy, idź po tatę - odezwała się zaniepokojona Anastazja.
- Szkoda go - odezwał się w końcu Polak, wskazując na utykającego chłopca - widzę, że i ty się o niego martwisz - dodał zwracając się bezpośrednio do Imperium - ale nie dziwne, sam przeżyłem kiedyś coś podobnego. Człowiek, na którym ci zależy, choruje. Strasznie choruje, a ty nie możesz nic zrobić. Ją choroba wręcz zjadała od środka - powiedział zamyślony RON, odstawiając kieliszek.

- Ale wracając do ciebie - Polak złapał go za rękę, a IR chciał, żeby ten sen nigdy się nie skończył - nie wygląda to najlepiej. I cóż za ironia - zaśmiał się RON, opierając twarz na jednej z dłoni - popełniasz te same błędy co ja kiedyś. Może nie wszystkie, ale wciąż.
- Błędy? O czym ty mówisz? Przyszedłeś mnie ostrzec? - powiedział z nadzieją w głosie Rosjanin.
- Powiedzmy - odparł enigmatycznie RON, wstając.

IR widząc to, od razu poderwał się z miejsca. Teraz kiedy znów z nim był, po tylu latach, nie zamierza spuścić go z oczu.
- Ten walc - Polak przymknął powieki, wsłuchując się dźwięki muzyki - niesamowity - podkreślił RON z uznaniem kręcąc głową - Od razu mam przed oczami Stańczyka. Cóż za posępny błazen - Rzeczpospolita obdarował go szerokim uśmiechem i wyciągnął rękę.
- Chcesz, żebym z tobą zatańczył? - dopytał się IR, nie rozumiejąc ani jednego słowa.
- Czemu nie, tylko w tym pozostałeś mi wierny - potwierdził RON, powoli prowadzą go na parkiet.

Lecz zanim zdążyli wykonać choć jeden obrót, orkiestra przestała grać.

- No nic. Nie udało się - powiedział RON, pochylając się i całując go w policzek.
IR upadł na podłogę. Znów ten ból. Ale sto razy silniejszy. Teraz widział tylko jego buty, powoli zanikające niczym poranna mgła.

Ktoś łapie go za ramiona. Podnosi. Mikołaj. Zostawcie.
- Niech ktoś pośle po Rasputina - krzyknęła Aleksandra.
- Oszalałaś! - zabraniał Mikołaj - jeszcze tylko jego tu brakowało! Panie - zwrócił się do Imperium -co się dzieje?
- Nie wiem - odpowiedział IR, łapiąc się za lodowaty policzek.

Mandżuria, niedaleko miasta Mukden.

- Wycofać się - krzyknął ZSRR, zaciskając zęby i ponosząc rannego towarzysza - nie mamy szans. Japończycy nas otoczyli!
Ginęli tysiącami, topili się w błocie. Bez jedzenia, bez broni. A ojciec pewnie balował. Nienawiści, którą teraz czuł, nie dało się opisać. Jeszcze raz podniósł głowę, szukając słońca. Zamiast niego na jednym ze wzgórz Mandżurii dostrzegł jakby znajomego mężczyznę w czarnym fraku, z uśmiechem na ustach kołyszącego się do tylko sobie słyszalnej melodii.
I wtedy ZSRR już wiedział, że nie odpuści im wszystkim.  

Jakieś krótkie rzeczy... ala kalendarz adwentowy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz