Mistletoe (DESTIEL ONE-SHOT) part 2

713 54 74
                                    

Wybaczcie to spóźnienie, ale miałam strasznie pod górkę z tą częścią, myślałam, że szybciej uda mi się ją ogarnąć, no cóż. Finalnie mamy to \(^-^)/ Przewijający się w tej historii "Konik Polny", o czym zapomniałam wspomnieć przy okazji pierwszej części, to oczywiście nic innego jak nickname używany przez Mishę w stosunku do Jensena (ang Grasshopper, istnieje nawet pogłoska że ma/miał go tak zapisanego w telefonie, wg osoby z conu).

Dean Winchester nie był złym człowiekiem. Mimo, że prawie się nie widywali, pracując u niego przez cały tydzień do samego piątku Cas zdążył go poznać, co nieco się o nim dowiedzieć – zapominał, że powinien jeść. Pracował, choć był przemęczony, w czwartek zajrzał do jego gabinetu i zastał go śpiącego na biurku, głowę złożył na splecionych ramionach. Zabrał, co nadawało się do mycia i wyszedł, po cichutku, nie budząc go, Dean wyglądał słodko, kiedy spał.

Wyglądał jak niedźwiadek.

Przez tych kilka dni ani razu nie zrobił ani nie powiedział niczego, co można by uznać za nieuprzejme, po jakimś czasie Castiel poczuł nawet żal, z powodu tego wszystkiego, co na początku o nim myślał, co powiedział Gabrielowi, z powodu tego, jak nachalnie usiłował go na początku sprowokować, by obnażył swoje „prawdziwe" intencje. Kiedy sobie o tym przypominał, było mu głupio. Dean był naprawdę fajnym facetem, i na pewno było to raczej w przypadku kogoś takiego jak on nieoczekiwane, ale biła od niego samotność. Tak, teraz czuł ją wyraźnie, ilekroć rozmawiał z nim czy choćby krótko przebywał w jego towarzystwie.

Dean był samotny.

W piątkowe popołudnie wyciągał pranie z suszarki siedząc na podłodze, z jedną obutą w szpilę stopą wciągniętą pod siebie, falbany sukienki rozłożyły się wokół niego wdzięcznie, jak u baletnicy. Po całym domu niosła się delikatnie brzmiąca melodia We Wish You a Merry Christmas, na barierze schodów pojawiła się girlanda wraz ze zjawiskowo migoczącymi żółtymi światełkami. Nie zauważył, w którym momencie Dean podszedł pod drzwi pralni, dopiero zastukanie w nie wyrwało go z zamyślenia i podniósł głowę. Dean stał w progu, opierając się o futrynę i patrzył na niego, wyglądając przepięknie w dżinsach i szarej flaneli.

– Słyszałem, że odwołano twoje jutrzejsze przedstawienie – zagadnął, Cas spojrzał na niego, znad ładowanych do kosza bokserek.

– Naprawdę? Gdzie? – spytał, owszem, to była prawda, zadzwoniono do niego, że sobotni pokaz spektaklu nie odbędzie się z powodu małego zainteresowania biletami, nie sądził jednakże, by trąbiono o tym na ulicach.

– Obiło mi się o uszy – Dean wyjaśnił, wymijająco, właściwie nie wyjaśniając tego wcale. Potarł się po karku. – Słuchaj, tak sobie pomyślałem...

– Chcesz, żebym jutro przyszedł? – odgadł, wchodząc mu w słowo. – W porządku. Nie miałem innych planów.

– Zapłacę ekstra. Wiem, że umawialiśmy się, że weekendy będziesz miał wolne, ale-

– Dean, nie ma sprawy, nie przejmuj się – przerwał mu, bardziej stanowczo. – Mogę przyjść, gdybym nie mógł, powiedziałbym ci.

Na moment zapadła pomiędzy nimi cisza. Minęła trzecia, jak to w zimie o tej porze już zmierzchało, w domu zrobiło się ciemno i przytulnie, z tą świąteczną melodią, girlandą na rozświetlonych schodach. Szczerze, Cas mógłby zostać tu na zawsze, wcale nie miał do czego wracać, wcale nie miał ani gdzie, ani z kim spędzać tego weekendu. Niestety. Ani ten dom, ani Dean, nie należeli do niego.

Dean odchrząknął pierwszy, oderwawszy się od futryny.

– Zrobiłem ci przelew. Jutro mogę dać ci gotówkę.

Mistletoe (DESTIEL ONE-SHOT)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz