miniaturowe wersja stada

311 16 5
                                    

Derek:

Spotkaliście kiedyś wiedźmę? Nie chodzi mi o wiedźmę typu Kate czy mama Allison, chodzi mi o najprawdziwszą wiedźmę na miotle, która rzuca swoimi czarami jak popadnie. Jeżeli nie, zazdroszczę, jeżeli tak, to chociaż hej, mam nadzieję, że twoje stado czy tam drużyna koszykarska nie jest w takim stanie jak moi znajomi.

Δ

Ponownie warknął na Stilesa, który chciał zejść ze stołu, a na jego kły jedynie przewrócił oczami. Szef Scotta przyglądał się każdemu po kolei nie będąc pewnym czy ma zadać jakiekolwiek pytanie czy po prostu starać się to wszystko odkręcić, chociaż sam coraz bardziej wątpił, że ma pojęcie co i jak zrobić.

— Cholera jasna, Stiles, uspokój się, nawet mając kilka minimetrów masz pieprzone ADH — podniósł chłopaka za materiał koszulki i posadził go na swoim ramieniu. Każdy był spokojny, po prostu stał lub rozmawiał ze sobą nawzajem, narzekając. Jednak nie, Stiles musiał być inny i prawie trzy razy zeskoczył ze stołu.

— Wiesz jak to odkręcić? — zapytał weterynarza, kiedy Stiles przestał się wiercić.

— Na ten moment nie, poszukam czegoś, możecie iść też do Chrisa od Argentów, skoro ścigał nadprzyrodzone istoty to wiedźmy też pewnie znalazły się na liście. Może coś wie na temat ich zaklęć. W tym mieście było dużo dziwnych rzeczy, ale wiedźmę widzę pierwszy raz — westchnął, patrząc na niego przepraszająco, a ten tylko pokiwał głową. — Jak to się w ogóle stało?

— Szukaliśmy wiedźmy, to raczej logiczne. Połaziliśmy tu i tam, a Stiles zaczął narzekać, że bolą go nogi. Powarczałem na niego i odszedł, głośno na mnie narzekając — spojrzałem na nastolatka na swoim ramieniu. — Dołączył do reszty, która była trochę z przodu, a następnie usłyszałem krzyk Lydi. Byłem tam dwie minuty później i byli tacy.

— Jak zwykle, wina nadpobudliwego nastolatka — powiedział sarkastycznie Stiles przy uchu Hale, zapominając jak blisko niego jest.

— Zamknij się, albo cię stąd zrzucę i wtedy nic już nie będzie twoją winą — warknął, a młodszy zacisnął usta w wąską linię.

— Tak właściwie, te wasze kłótnie się wreszcie na coś przydały — zaczął Deaton, a kiedy Derek spojrzał na niego jak na idiotę kontynuował. — Przynajmniej ty zostałeś o swoich własnych rozmiarach i jest ktoś z was kto może cokolwiek na to poradzić. No i jest to ktoś odpowiedzialny — spojrzał na osoby, które siedziały na stoliku, a potem Stilesa, albo Dereka. Trudno stwierdzić. — Powodzenia — uśmiechnął się delikatnie, podając wilkołakowi koszyk piknikowy, a ten postawił go na stoliku tak, żeby każdy mógł do niego wejść. Jedynie Stiles siedział na jego ramieniu, a on zostawienie go tam, tłumaczył sobie tym, że jeżeli nie będzie go pilnować to ten po prostu zrobi coś głupiego.

Chwilę potem wilkołak siedział już w swoim samochodzie, a na siedzeniu pasażera siedziało jego stado. No, niby był na nim koszyk, ale on wiedział kto jest w koszyku.

Jadąc do Chrisa postanowił wykonać kilka telefonów, do rodziców nastolatków. Kurwa, kto bierze nastolatków do swojego stada. Ich rodzice go zabiją.

Najpierw zadzwonił do rodziców Erici, potem do ojca Liama, następnie do mamy Lydii, mówiąc im, że ich dzieci spędzą kilka dni u niego. Nie pytali, czasem tak bywało. Gdyby zapytali, co on miałby im odpowiedzieć? Wiedźma zmniejszyła wasze dzieci do rozmiaru naboju od pistoletu? Od razu zacząłby szukać wolnego miejsca na cmentarzu.

Następnie zadzwonił po mamę Scotta, ojców Stilesa i Allison. Zadzwonił po nich, mieli po prostu przyjechać do loftu i zobaczyć o co chodzi. Tak też czasem bywało. O rodziców Boyda, Issaca i Theo nie musiał się martwić, skoro takich ludzi nawet nie było. Współczuł nastolatkom, ale czasem to, że kogoś zabrakło ułatwiało pewne rzeczy.

one shoty twOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz