12.

285 19 7
                                    

Noc minęła spokojnie, a ja miałem wystarczająco czasu na planowanie i uporządkowanie myśli.

Pierwsza wstała Ryśka, przeczesując włosy dłonią.

- Cześć... - mruknęła.

- Jak się spało? - spytałem.

- Zimno, ale nie gorzej niż w celi. - uśmiechnęła się delikatnie.

- Kostka mi się wyleczyła. Zrobiłem już krótki patrol na powierzchni. - powiedziałem po chwilowej ciszy.

- To świetnie. Jeżeli mielibyśmy dymać przez całą Polskę z buta, a ty na koniu, dolicz do tego jeszcze cztery ciężkie torby, to nie byłoby łatwo. - mruknęła, przeciągając się na materacu.

- Wiem... Możesz ją obudzić? - spytałem patrząc na spokojnie oddychającą Zapałkę.

Dziewczyna kiwnęła głową i stanęła nad młodszą.

- Co robisz?

- Żarty. - uśmiechnęła się chytrze.

Chciałem coś powiedzieć, ale Ryśka wydarła się na cały głos po niemiecku, tak że sam podskoczyłem, nie wspominając o Zapałce, która chwyciła za nóż, którego nie widzieliśmy i gdyby nie refleks Ryśki, najpewniej już by nie żyła.

- Kurwa! Pojebało was?! - krzyknęła, chwytając się za serce. - Chcecie, żebym was pozabijała?!

- Przepraszam. - zachichotała starsza, trzymając się za brzuch.

- Ciesz się, że masz szybki refleks. Japierdolę... To jest lepsze niż kawa... - zaśmiała się Zapałka.

- Tak swoją drogą, co się stało wczoraj w Łodzi? Czułem, że się zestresowałaś. - spojrzałem na nieco zaskoczoną dziewczynę.

- Cóż... Spotkałam Rosję i jego żołnierzy. W zasadzie to prawie na niego wpadłam i wiem, że oboje byliśmy zaskoczeni, jednak mimo to rozejrzałam się po mieszkaniu i ukradłam zegarek, żeby nie wyjść na partyzanta. Wyszłam z założenia, że z pustego mieszkania można wynieść tylko złoty zegarek na dewizce i tak oto jestem. - powiedziała szybko. - Ale ile ich tam było w tym mieszkaniu... Z dobre czterdzieści rosłych chłopa. Ledwo powstrzymałam łzy strachu, żeby nie wypłynęły. Dobrze, że byłam w kółku aktorskim i siedziałam trochę w areszcie. - zaśmiała się nerwowo.

- Co? - powiedziałem zdumiony. - Byłaś w areszcie?

- Kilka razy. - wzruszyła ramionami. - Zawsze wychodziłam, bo nic nie mogli mi udowodnić.

- I nie trafiłaś za to do poprawczaka? - zapytała Ryśka.

- Trafiłam. W zasadzie to ten budynek już nie stoi. Uciekłam tego samego dnia, kiedy dowiedziałam się o wojnie. Tej samej nocy został wysadzony ze wszystkimi ludźmi w środku... Moja mama też nie żyje... Widziałam zbombardowane zgliszcza... Teraz jestem naprawdę sama...

- Masz nas. - uśmiechnąłem się.

- Dzięki... - parsknęła smutno.

Nastała chwila zadumy.

- Zbieramy się. Rzeczy zapakujemy w większości na konia, a resztę poniesiemy sami. - zakomenderowałem. - Zapakujcie nóż i pistolet za pasek, a resztę do plecaków i toreb.

Po chwili każdy z nas był gotowy do drogi, a koń został objuczony pozostałym bagażem, którego nie zostało tak dużo jak się spodziewaliśmy.

W plecakach mieliśmy zapas amunicji, kilka noży i pistoletów, a pozostałą przestrzeń wypełniały bandaże i opatrunki.

Zapałka chwyciła wodze konia i czekała gotowa na dalsze rozkazy. To samo było z Ryśką, która stała z plecakiem pełnym prowiantu. Tylko ja miałem problem, żeby się pozbierać. Najpewniej to przez chorobę przejściową, o której żadna z dziewczyn jeszcze nie wie i nie mam zamiaru dzielić się tą informacją. Niech nie martwią się na zapas.

To jest wojnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz