14.

258 17 5
                                    

Nad ranem obudziłem się niezbyt wypoczęty.

Stanąłem na trawie, przeciągając się.

- Jak tam?... - mruknąłem zaspany.

- Cisza i spokój... - usłyszałem od Maka, który przecierał zaspane oczy. - Gdzie dzisiaj idziemy?

- Przed siebie. - parsknąłem śmiechem. - Dalej kierujemy się na południe i szukamy ludzi. Mamy aż sześćdziesiąt pięć osób do pokonania. Nasza czwórka nic nie zdziała.

- Też fakt... Zbieramy się? Lepiej, żeby wcześniej zacząć wędrować i zrobić więcej kilometrów, niż zostawać w miejscu.

Pokiwałem głową i zacząłem budzić dziewczyny.

- Już ta godzina?... - spytała sennie Ryśka.

- Skoro was budzę to raczej tak. - zaśmiałem się i pomogłem im wstać z ziemi.

- Głodna jestem... - mruknęła Zapałka, chwytając się za burczący brzuch.

Bez słowa podałem jej paczkę krakersów i butelkę wody.

- Jak popijesz kilka krakersów wodą, to uwierz mi, że od razu poczujesz się syta.

Dziewczyna zjadła tak jak jej powiedziałem i ruszyliśmy w drogę.

Tak minęło nam kilkanaście dni. Dopiero kiedy zaczęliśmy wkraczać w góry, zaczęło się robić ciekawiej.

Zanim weszliśmy w górskie szczyty, zrobiliśmy sobie postój w niewielkiej jaskini krasowej, gdzie przespaliśmy noc.

Tym razem ją trzymałem wartę.

Lipiec zaczął się już dawno, a ja miałem świadomość, że zima jest coraz bliżej i choć bardzo chciałbym zatrzymać bieg pór roku, tak bardzo nie jestem w stanie nic zrobić.

Jaskinia była umiejscowiona na niewielkiej półce skalnej, do której był trudny dostęp. Kiedy stanęło się na wejściu do jaskini bez problemu widać było miasto oświetlone setkami latarni. Założyłem, że to była Rabka-Zdrój, choć nie miałem stu procentowej pewności.

Nad miastem unosiła się luna światła, a wilgotne powietrze niosło warkot silników. Gdyby człowiek się wsłuchał mógłby usłyszeć równy krok marszu żołnierzy, patrolujących ulice.

Podkuliłem nogi do klatki piersiowej i spojrzałem w czarne niebo, usłane tysiącami gwiazd, leżących w gwiazdozbiorach.

Bez problemu rozpoznałem Wielką i Małą Niedźwiedzice, Pas Oriona również nie został niezauważony.

- Dla takich momentów warto żyć... - mruknąłem, a moje oczy zabłysnęły dziecięcą radością.

Wyjąłem z kieszeni drewniany różaniec.

Oplotłem dłonie łańcuszkiem z drewnianych kuleczek i usiadłem na kolanach, modląc się w niebo.

Nad ranem ruszyliśmy w dalszą drogę, wędrując wzdłuż górskich szlaków. Musimy dotrzeć do miast, które znajdują się w górach i zwerbować trochę żołnierzy.

- Czeka nas długa droga... - mruknęła najstarsza dziewczyna.

- Albo i nie. Nigdy nie wiemy, kiedy kogoś znajdziemy. - wzruszyłem ramionami, poprawiając plecak na plecach i ignorując ogromny ból głowy, który dodatkowo hulał po moim ciele wraz z gorączką.

Jednak poczułem kolejne bicie serca, przebijające się przez mgłę.

- Czuję kolejną osobę. - stwierdziłem, wytężając zmysły i przyspieszając kroku pod górę.

To jest wojnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz