Może dokładka?

1K 65 36
                                    


Znowu się widzimy.

Po pierwsze to spóźnionych wesołych świąt! Coś nie spieszyło mi się z pisaniem gdy obok siebie miałam całą rodzinkę. Wierzę, że mi to wybaczycie. 

A po drugie mam nadzieję, że dostaliście świetne prezenty i spędziliście wspaniały czas z rodziną. Możecie się pochwalić podarkami jak chcecie peepoBlush

Standardowo miłego czytania życzę, i do następnego!

_____________________

Słabe, ciepłe światło latarni oświetlało jego zapłakaną twarz. Siedział na ławce niedaleko zakonu czekając aż on raczy się pojawić. Czekał na niego już jakieś dobre dwie godziny i nadal nie było po nim żadnego śladu, żadnego kontaktu.

Coś ważnego musiało się stać. Tak, na pewno nie wystawiłby mnie w tak okrutny sposób. Nie on.

Przeszło mu przez myśl i kolejny, niezdatny do zliczenia już raz przetarł swoje mokre policzki ze słonych łez czerwoną, bawełnianą koszulą. Brunet powiedział mu kiedyś, że dobrze w niej wygląda. Od tamtej pory starał się zakładać ją przy każdej możliwej okazji. Zwłaszcza na spotkaniach z owym mężczyzną. Trząsł się od godziny, gdyż pod wpływem endorfin zapomniał zabrać swojego nowego płaszcza o kolorze czarnego hebanu z zakrystii. Zakładał go tylko w czasie ważnych dla siebie wydarzeń. To spotkanie też miało takie być, jednak brunet najwyraźniej chciał zabawić się tylko jego uczuciami, a później zostawić jak bezbronnego psa na pastwę losu. Gdy poprosił go dzisiaj o spotkanie czuł się jak dziecko, któremu zasponsorowano wyjazd do Disneylandu. Nie, to porównanie nie przekazywało nawet w połowie jego szczęścia, gdy przeanalizował słowa starszego. Czuł, jakby właśnie wygrał milion w lotto, znalazł miłość życia, która odwzajemnia jego uczucia, zyskał właśnie awans w ukochanej pracy, która sprawiała, że spełniał się zawodowo w 100% - a to wszystko w jednym momencie powodując, że kompletnie zapominało się o wszelkich problemach dotyczących nas, naszej rodziny, przyjaciół czy nawet całego świata. Błogość jakiej wtedy doświadczył nie równała się z żadną inną czynnością, jakiej zaznał w całym swoim życiu. Nawet szczęście towarzyszące mu podczas napadu na Flecce w tamtym momencie było tylko ziarenkiem w porównaniu do telefonu Gregory'ego.

Erwin przywołał w myślach wczorajsze nietypowe zaproszenie. Jak codziennie siedział w zakrystii obmyślając kolejne plany na akcje swojej grupy. Obok głównej kartki papieru na której pastor wszystko analizował znajdowała się masa porozrzucanych, pustych już energetyków. Nic dziwnego, dochodziła druga w nocy a on był na nogach już od jakiś czterdziestu dwóch godzin. W zakrystii spędził już blisko czterech, lecz nadal nie zdołał wymyśleć żadnego sensownego planu. Powoli miał już tego dość. Z każdą zgniecioną kartką irytował się coraz bardziej a fakt, iż musiał wstać o szóstej, ponieważ Carbo ma do niego jakąś pilną sprawę nie na telefon zdecydowanie nie pomagał w opanowaniu emocji. Tą niekończącą się katorgę przerwał mu dźwięk rozbrzmiewającego w całym pokoju dzwonka, który uwolnił Erwina od żmudnej czynności. Podszedł do niewielkiej kanapy znajdującej się blisko wejścia i wziął do ręki telefon sprawdzając kim jest jego wybawca. Odpowiedź wprowadziła Erwina w skołowanie. Jego zbawicielem okazał się być Gregory Montanha - policjant oraz, jak wtedy myślał, jego przyjaciel. Odebrał połączenie zastanawiając się z jaką sprawą dzwoni do niego komendant o takiej porze.

— Halo? — Cicho odezwał się pastor trochę obawiając się tego, co za chwilę usłyszy.

— Cześć Erwin! Jezu jak cudownie słyszeć twój głos! Przyjedziesz do mnie? Baaardzo proszę. — Bełkotał Montanha próbując przekonać młodszego do swojej propozycji.

Maszyna | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz